Dziś w Anglii jest Remembrance Day, tak się składa, dzień w którym wszyscy o jedenastej mają dwie minuty ciszy za tych którzy zginęli i umarli.
A więc Ed dobrze sobie dzień wybrał.
Przez ostatnie dni był słaby, musiałem mu podawać wodę z witaminkami i jedzonko pod nosek. Ale mam ciężkie serce. Nigdy nie udało mi się go całkowicie oswoić, a on mnie zawsze gryzł. I wczoraj, nagle ożył, rzucił się na klapę klatki i chciał się wydostać. A ja głupi, myślałem że chce wyjść i mnie pogryźć, więc, zamknąłem klapę. On się na mnie popatrzył i osunął się po szczebelkach w dół klatki, w końcu opadł na ziemię i leżał. Po 5 minutach wstał i przewlókł się do kącika w głębi klatki.
Postanowiliśmy że dzisiaj mój tata zabierze go do weterynarza, żeby wyleczyć Edwarda małego.
Przychodzę ze szkoły, mój tata mówi,
"Chodź." tak jak zawsze, ale głos miał smutny. Zapytałem się, jak Edward, a tata na to odpowiada że... Edward nie żyje. Muszę przyznać, cały dzisiaj dzień odkąd wróciłem ze szkoły, płaczę.

Mój tata pochował go w ogródku.
Jeszcze został Gryś. Już smutny, tęskni. Dziś podszedłem do klatki, on podbiegł, wyjąłem go, a on obwąchał dokoła, i, widząc że nie ma Edwarda, po raz pierwszy od kiedy mój brat go kupił, wszedł z powrotem z własnej woli do klatki, posmutniały. Biedak.
Ale mam ciężkie serce, bo teraz rozumiem - Edward w ostatnich godzinach życia chciał żebym go przytulił.
