
Wyczekany szczur. Boże, jak wyczekany! Nezu, kiedy ja ją zamawiałam u Ciebie? W lipcu? Sierpniu? A maleństwo urodziło się dopiero w styczniu. 9. stycznia 2007 roku.
Urodziła się jako jedna, jedyna dumbolka. I do tego jeszcze jasna, z czerwonymi oczkami! A na takiej właśnie mi zależało. Zakochałam się w tym szkrabie, choć był tylko małą, różową kuleczką.

A potem przyjechała do mnie razem z Fniszką. Cud, miód i orzeszki. Od razu sie tuliła, od razu miziała. No i od razu była Lizawką







A potem rosła i rosła dostarczając mi radości, ale i zmartwienia. Bo chuda była zawsze. Taka mała Glizda wiecznie piszcząca.
Oj gadający z niej był stwór

No i Fejowe rujki - odfruwajki. Teraz już wiem, że to nie było dobre, że to powinno mi dać do myślenia. Szkoda tylko, że wiem to teraz.


Charakter miała... ambiwalentny. Raz rozszalałe, zaczepne diablę, innym razem potulne i grzeczne - ale tylko do mnie. Taki aniołek z różkami, to chyba najtrafniejsze określenie.
Uwielbiała swoją siostrę. Mimo, że chyba zaakceptowała niemą dominację Fniszki, to zachowywała się jak takie wieczne, niepokorne dziecko. Czuła, że Fniszka jest zawsze obok i jakby co - pomoże.






Dlatego, gdy w czerwcu Fniszka odeszła, Fea się załamała. Nigdy jeszcze nie widziałam tak smutnego szczura. Nigdy jeszcze nie widziałam tak smutnych szczurzych oczu. Fea została wtedy przechrzczona na Fefę. Zrobiła się taka... rozklapciała. Bardziej chciała się miziać, bardziej chciała do człowieka. Śmiałam się, że przeszedł do niej kawałek Fniszki.
Na maluchy reagowała obojętnie. Czasem razem z nimi spała, ale to raczej z ich inicjatywy.

A potem był guz. Gruczolak. I jeszcze skomplikowany, bo zmieniony był także sam narząd. Bałam się strasznie tej operacji. Bałam się, że ona nie ma na tyle siły żywotnej, by walczyć. Jednak wygrała... I od tego czasu już była sama.
Na krótko, przed operacja, to był wrzesień, miała zapalenie ucha. Wyleczyłyśmy, a raczej - zaleczyłyśmy. Potem był nawrót, ale maść już nie pomogła, przeniosło się do ucha środkowego. Miała mieć punkcję, ale jechałam wtedy do Wrocławia, bo mieszkanie już dostaliśmy, więc i Feę zabrałam. Cudem trafiłam akurat w tę sobotę, co Piasecki przyjmuje. Cudem nie miał zaplanowanej za dużej ilości zabiegów. Nie miałam co myśleć i zastanawiać się. Decyzja o natychmiastowej operacji odbyła się jakby poza mną. To miało być proste, standardowe. Wycinka, potem przemywanie przez tydzień, czyszczenie i już, spokój.
Niestety, okazało się, że to nie tylko zapalenie ucha, ale i nowotwór. Wyniki histo-patologii podały, że brodawczak, złośliwy, o genezie wirusowej.
Guz rósł w zastraszającym tempie, czyszczenie niewiele go spowalniało, a tylko sprawiało ból. Więc już nie czyściliśmy. Fefa żyła sobie spokojnie,w swojej klateczce, ale odzyskała radość życia. Biegała sobie, jadła, nawet mi utyła :DD Chodziła za mną i miałam wrażenie, że czasem jest jej lepiej bez stada. A czasem, gdy podchodziła do drzwi, za którymi biegała reszta stada i tak desperacko wąchała...
Właśnie, przypomniało mi się. Więź między nią a Fniszką. Gdy Fniszka miała operację i całą noc leżała w izolatce, Fea za nią fukała. Fukała, niuchała, szukała. Nie wiem czy całą noc, ale wiem, że gdy się budziłam, słyszałam te nawoływania.
Guz zaczął przeszkadzać Fei. Nie mogła już jeść twardego, przekrzywiło jej żuchwę. Nie chciałam czekac do momentu, gdy nie będzie już mogła pochłaniać ukochanych gerberków. Zawiozłam ja wczoraj do Piaseckiego. Morka stała obok w transporterku (bo była na ściagnięciu szwów), więc był szczurzy przedstawiciel. Byliśmy oboje z Piotrkiem, był jej weterynarz, któremu pozwoliła się wcześniej spacyfikować. Głaskałam ją delikatnie po zdrowym uszku, a ona powolutku zasypiała. Potem zasnęła głębiej i jeszcze głębiej. A wtedy Piasecki zrobił jej ten zastrzyk w żyłkę i nie było odwrotu. Usnęła. Spokojna.
A teraz biega tam. I ma Fnisię. Odzyskała ją i wreszcie obie są szczęśliwe. Ukochane siostry i towarzyszki.
Fea była dla mnie szczególnym szczurem. Może dlatego, że to pierwszy dumboś, ale raczej ze względu na swój zadziorny, wredny, a jednocześnie niezwykle proczłowieczy charakter. Wuwuna wspomniała, jak mi przez wystawę warszawską siedziała grzecznie na ramieniu. To nawet nie było rok temu...
[*] znajdź szybko rodzinę, z nimi już będzie Ci dobrze. A kiedyś Was odwiedzę...







Jest tyle związanych z nią zabawnych historii... Tyle, że sama nie wiem co i czy opisać...