Wczesne godziny popołudniowe... W chaotycznym zabieganiu tuptam do dzwoniącego telefonu... Dzwoni narzeczony, dziś nasza kolejna rocznica- stąd zresztą moje zabieganie wynika, i mówi, że ma dla mnie uszatą niespodziankę, żebym nie była zła, po czym szybko się żegna i rozłącza... W głowie buszuje milion myśli na sekundę.. No ale jak to, przecież jeszcze nie poraliśmy się ze śmiercią Valbonka, ale może to i lepiej... Może pomoże załatać dziurę w serduchu... I tak pewna sprzecznych myśli, skrajności, czekam, aż narzeczony wróci do domu... Wieczór, wszystko zapięte na ostatnio guzik, ciasto i reszta smakołyków stoi na stole, świeczki zapalone, muzyka włączona... Otwierają się drzwi. Narzeczony wchodzi ze sporym pudełkiem. I już po romantycznej kolacji:P. W euforii doskoczyłam do pudełka, światło zostało zapalone jak urzeczeni zaczęliśmy się przyglądać uszatemu kluskowi w środku..

( do tej pory nie udało mi się wycisnąć z narzeczonego skąd jest mały, wiem jedynie, że był w b. dobrych warunkach)..Mały jest cudowny, ciekawski, milusi, zadbany. kochany. Kapturkowy uszatek otrzymał imię Szalom:). Jest piękny. Później, gdy wszytsko zostało przygotowane, rozpoczęło się łączenie. Norton i Grimar zaakceptowali malucha od tak, Boguś, w terenie neutralnym również. Następnie przenieśliśmy ogony do klatki, początkowo spokój, później średnio-lekkie próby dominacji , ale po chwili do akcji wkroczył Norton, zaprowadził obydwa maluchy do kąta i przez następne 3 godziny siedział przed maluchami i pilnował ich bezpieczeństwa. Boguś, obrażony, przesiedział kilka godzin w kącie.. Później już wszystko było w porządku i jest tak do tej pory. Za godzinę, dwie będą zdjęcia..
