Córka już dawno temu zarzuciła nam , że jej dziecięciem będąc
nie wolno było robić demontażu domu , a króliczkowi i owszem

Ale , kindersztuba musi być i póki co Szczurunia wie , że od ściany to śpię ja !

W domu kolejny raz podejmujemy podchody z Tormentiolem , usilnie starając się dać maści szansę choćby krótkotrwałego pobytu na strupkach .
Wyszedłszy z założenia , że gdy cel jest dozwolony , dozwolone są także środki – natychmiast po szybkim nałożeniu maści raz po raz obdarowujemy Szczurcię atrakcyjnymi dlań smakołykami i drobiazgami mającymi za zadanie zaabsorbować niunię i odwrócić jej uwagę od dotyku i woni znienawidzonego przezeń paskudztwa .
Ale próżno Murzyna bielić !
Ogonek skubnie podawaną delicję raz , z rzadka drugi , i zaczyna akcję usuwania wrogiej substancji ; drażniona kuszącym drobiazgiem , bierze go
w łapki czy ząbki , odbiega kawałeczek , tam kładzie zdobycz przed sobą
i znów czochrze się i drapie niemiłosiernie .
Zlizana maść zostaje jednak przez któreś z nas nałożona ponownie i tak trwa to przeciąganie liny , najczęściej do momentu , kiedy Szczurcia obraża się i to baaardzo . Siada wówczas w kątku jak najdalej od nas , liże nerwowo łapkę i popatruje na dręczycieli z wyrzutem .
Jako gałązki oliwnej używamy wtedy biszkopcika , za którym przepada ; trzeba z nim jednak podejść samemu , jako że rozżalony ogonek nie daje się przywołać .
Zastrzyk zrobiony u weta i zmasowane ataki tormentiolowe robią swoje : Szczurcia drapie się coraz mniej i strupki zanikają, a gojące się ładnie ranki nikną w popielatoniebieskim futerku .
Kiedy jedziemy do lecznicy na drugi zastrzyk , okazuje się , że nie będzie on konieczny ,i wet wsmarowuje tylko Szczuruni w okolice karku jakiś środek . Ona ponownie rozbawia go tym , że pcha mu się na ręce , ramiona
i głowę ; zdjęta i postawiona na kozetce znowu uparcie do niego wędruje .
W domu zasiadamy wszyscy do kolacji , którą popijamy herbatką z miodem ; jakiś czas temu zauważyłam , że bardzo ogonkowi smakuje , bo pcha nos w kubek nie bacząc , że zawartość jest zbyt gorąca , i parę razy niestety parzy niuchola , nie powstrzymuje jej to wszakże przed przypuszczeniem następnego szturmu na herbatkę – zupełnie , jakby była niewyuczalna .
Tak więc od czasu do czasu w kuchni odlewa się dla niej wcześniej nieco smakowitego trunku na spodeczek i każdy może się już raczyć z własnego naczynia .
Nie zauważam natomiast , by ktokolwiek z nas protestował przeciwko wspólnej konsumpcji soku czy innego napoju o normalnej temperaturze
( ale nie tych z lodówki – te mogłyby szczurkowi zaszkodzić …) . Córkę przyłapuję nawet na tym , jak dłuższy czas karmi niunię z palca jogurtem , a potem pozostałość … oblizuje !
Nie jestem też wcale pewna , czy sama tak nie czynię …
Trzebaby jakiejś samokontroli , by nie dopuszczać do takich sytuacji przy gościach .
Gość nie w porę – gorzej od Tatarzyna .
Do niedawna razem z innymi biadoliłam nad znamiennym dla dzisiejszych czasów wymogiem wcześniejszego zapowiadania się z wizytą ; narzekałam na odchodzenie w niebyt spontanicznych spotkań znajomych i rodzinki .
Teraz na dźwięk domofonu zamieram albo wpadam w panikę , jako iż normalnie to nasz pokój wygląda dziwacznie dla niewtajemniczonych – na wersalce kocie poduszki osłonięte kocykiem , na podłodze miseczki z wiecznie porozgrzebywanym ziarnem i dziwaczna konstrukcja z kartonów , listewek i deseczek , czyli szczurkowy „małpi gaj” .
Zazwyczaj na dzwonek domofonu jedno z nas ( nie za szybko ) przejmuje słuchawkę , reszta natomiast ( ewentualnie to drugie ) migiem uprząta wszystko , najczęściej wrzucając cały chłam do pokoju córci .
Oj , przydałoby się jeszcze jedno pomieszczenie .
Do niedawna myślałam : na garsonierę .
Odkrywam „nasze” forum i ośmielam się po raz pierwszy czytać o czymś innym niż choróbska ; oglądam cudowne zdjęcia i przekonuję się przy tym , że dotąd nie wiem o szczurkach tego , co być może najważniejsze .
Obiecuję sobie , że jeśli Szczurunia wyzdrowieje , jeśli wszystko potoczy się dobrze i ona wyzdrowieje ….
Patrzę na fotki mnogiego szczęścia i zaczynam nieśmiało marzyć ,
i nieśmiało planować …