O bardzo dziękujemy Wszystkim za życzonka

!!!
.Tzn ja i Lilitucha
Jakoś niespecjalnie przejęła się swoim podeszłym wiekiem

)
Dla kondycji, zaczęła zapamiętale dziurkować kołdrę (poszewki już się jej znudziły:)
Ja przyznam, ze zaczynam gdzieś podświadomie panikować. Dla mnie te dwa latka stanowią pewną cezurę. Datę po której może być już tylko gorzej (proszę mnie zbesztać!!!). Bez przerwy obmacuję każdą z osobna drżącymi łapskami, uprzedzam cios. Bez końca zastanawiam się z której strony nadejdzie. Chore, ale nie potrafię nad tym panować...

Stare dupsko Lilityczne, fotka z dzisiaj. Lilitka wchłaniająca dmuchany ryż
W takim razie dalsza część historii pozbawiona będzie (chwilowo)oprawy graficznej.
Skończyłam na etapie ponefilimiczkowym.
Sierpień 2008 - stan zaszczurzenia - Cirilla, Lilitka i Runa.
Przyznam, ze był to dla mnie czas przykrego uświadamiania sobie nieuchronności losu ( nonono, widzę ze dzisiaj będą smęty)
Chyba mój temat powoli nabiera rysów jakiegoś epitafium... Ale przyznam, ze dalsze wydarzenia były dla mnie bardzo wyczerpujące psychicznie i nie potrafię do końca pisać o rzeczach wesołych, skoro do opisania pozostała mi jeszcze moja najbardziej bolesna strata - Cirilka.
Mam nadzieję, ze kiedy przejdę do czasów obecnych, będę mogla skupić się na nieco weselszych aspektach szczurzego życia

W okolicach września coś zaczęło mi sie nie podobać, u Cirillki... Podskórnie przeczuwałam, ze coś sie wydarzy . Do tej pory pamiętam swoje niestety prorocze słowa, które wypowiedziałam do Mamy : " że jeśli przeżyję śmierć Ciri, to przeżyje już wszystko"... Nie przypuszczałam, ze niestety będzie to prawda.
Pewnego dnia, kiedy Ciri zalewała mnie swoją zwykła porcją szczurzych buziaczków, poczułam dziwny zapaszek wydobywający się z jej pyszczka...
Oczywiście zastanowiło mnie to i od razu przewertowałam forum wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu jakiś informacji na ten temat.
Przebywalam wtedy w Tarnowie i wiedziałam ,ze żaden wet nie będzie w stanie określić przyczyny, jako ze w planach mialam parodniowy wyjazd, przełożyłam tę sprawę na "po powrocie".
Kiedy wrociłam, pierwszą rzeczą jaką zauważyłam był guzek na Cirilkowej nóżce.
Po prostu oszalałam. Naprawdę nie posądzałam siebie o takie pokłady histerii i paniki.
Następnego dnia pojechałam do Krakowa. Z nerwów nie mogłam odnaleźć swojej lecznicy (w której zdarzyło mi się już być "parę" razy). Na szczęście pojechała za mną Mama, nie wiem co by to było, bo bylam na granicy rozpaczy. Oczywiście lecznica stała na swoim zwykłym miejscu ...
Wet powiedział, ze albo to ropień albo nowotwór (np węzłów chłonnych). Postanowiliśmy sprawdzić, nakłuć guzka. Nic z niego nie wypłynęło.
Umówiłam się na zabieg, jeszcze na ten sam dzień.
Wysłałam Mamę . Sama zostałam w domu, autentycznie wyłam ,jak wariatka. Wiedziałam ,ze w lecznicy zrobiłabym scenę wszechczasow i cholera wie co jeszcze.
W tamten dzień nawróciłam się tysiąc razy, dosłownie klepałam litanie do wszelakich znanych mi bogów...
Nareszcie wróciły... Cirilla jeszcze półprzytomna i wesoła Mama, którą przekazała mi dobrą nowinę, ze najprawdopodobniej nie był to guz, a jakiś nadmiernie rozrośnięty przewód mlekowy (czy coś w tym stylu..)oczywiscie opadła ze mnie przynajmniej tona .. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, ze to początek katorgi... CDN ...