Cóż... moja Nina tak miała - kolki i skazę białkową. Moja restrykcyjna dieta niewiele dała. Łaziłam z Małą po mieszkaniu od 6 do 16:30, bo wtedy przychodził Niemałż. Chudłam w oczach, bo mimo diety i tak nic nie jadłam od tej 6 do 16:30, zwyczajnie nie miałam czasu. Były momenty, kiedy zostawiałam drącą się Ninę w łóżeczku i szłam jeść w pośpiechu, bo mdlałam z głodu.
Po 16:30 wracał Niemąż i On nosił małą do 21 a ja sprzątałam, wstawiałam pranie, ściągałam suche pranie, rozwieszałam mokre pranie (Młoda ulewała na potęgę, 2 bębny sześciokilowe prania dziennie szło), gotowałam, jadłam, prasowałam i zdychałam, bo wszystko mnie bolało. O 21 brałam Młodą, Niemałż jadł a ja usypiałam dziecko cyckiem i miałam jakąś godzinę na kąpiel, czy cokolwiek, potem padałam na twarz a zazwyczaj jeszcze coś zostawało do zrobienia. Spała całą noc spokojniutko ale tylko na brzuchu. Na plecach był wrzask. Zatem całe szczęście noce miałam przespane. Tylko, że od 6 (czasem od 4) zaczynała się syrena.
Niestety moje dziecko w dzień nie sypiało. Teraz trochę się ustabilizowało.
Gdy miała 2-3 miesiące to odkryłam, że leżaczek z wibracjami bardzo pomaga w zrobieniu kupki (co równało się spokojowi na ok godzinę). Niestety z czasem okazało się, że wibracje źle wpływają na napięcie mięśniowe Młodej (zaczęła się wyginać i prężyć) i musieliśmy znaleźć inny sposób na kolki. No i znaleźliśmy Esputicon (nic innego nie pomagało).
Ehh powiem Wam, że jak sobie przypomnę, że ktoś mówił, gdy Młoda miała kolki, że: "to dopiero początek"; "będzie gorzej"; "poczekaj aż zacznie raczkować"; "poczekaj aż zacznie stawać"; "poczekaj aż zacznie uczyć się chodzić" - to śmiać mi się chce. Wszystko, co teraz, to pryszcz w porównaniu do tego, co było przez pierwsze miesiące

Zatem, świeżę mamy, nie wierzcie w żądne "poczekaj, aż..."; "wszystko przed Tobą" i inne brednie
Mnie czop też nie odszedł. A wody po trzeciej oksytocynie, na 3 godziny przed cesarką.