unipaks pisze:No to trzymam teraz kciuki za to , żeby kropelki pomogły Runie wydobrzeć!

A Sandijka niech się nie wygłupia , zdrowa ma być i reszta Rekinów też

Wycałuj wszystkie do nas

Przesyłam wszystkim mizianko!

Dziękujemy przepięknie:) Szczurozy wycałowane :)i wymiziane.
Dawno nic nie pisałam, len mnie dopadł, wiec postanowiłam się dziś trochę zrehabilitować.
Tym razem będzie bez zdjęć, bo " znowu ta bateria" hehe.
Ja nie wiem jak to jest, ze po prostu na myśl o załadowaniu tej cholernej baterii, juz mi się odechciewa robienia zdjęć . A o szukaniu ładowarki, którą wiecznie przekładam w inne miejsce, żeby "było łatwiej znaleźć" (a następnie szukam w miejscu, w którym leżała poprzednio)
No i gdzie tu logika:D?
Z milszych wieści, to ze Sandijka przestała podejrzanie gruchać (tzn. dziwna to sprawa, bowiem Lilitka też ZAWSZE gruchała w stanach wzmożonej ekscytacji, podobnie ma Sandija). Jeśli na horyzoncie pojawia się miseczka ze smakołykami, to Sandija z Lilitą gruchają na potęgę.
Oprócz takowych przypadków, nic im się nie dzieje.
Pamiętam, ze swego czasu mocno panikowałam - że Lili to na pewno ma jakaś straszną chorobę ukl. oddechowego, latałam i męczyłam wetów. Tymczasem nic sie nie działo. W pewnym momencie doszlam do wniosku "ze ten typ tak ma". I juz.
Co do Sandijki, to własnie leży mi pod laptopem i domaga sie miziania. Dzis tez po raz pierwszy zapulsowałą oczętami

Często sobcie chrzęściła ząbkami, rozpłaszczała się rozkosznie, ale pulsowania to jeszcze nie doświadczyłam:D:D:D
Runinowe uszko też chyba lepiej, zakraplam nadal 2xdziennie, po 14 idziemy na kontrolę. Mam nadzieję, ze ta upierdliwa bakteria polegnie .
Kokardka odnalazła swoja zyciowa pasje, mianowicie obgryzanie wykładziny (ale tylko w miejscach,gdzie nie mozna gada dosiegnąć, czyli pod łozkiem, za szafą itp.)
Kiedy czasem nie wytrzymują i ryknę głosem wielkim" Kooooooooooooooookarda", to małe uszaste przybiega wielce zdziwione i odgrywa rolę ucieleśnionej niewinności (a w tych czarnych oczkach igrają iście diablelskie chochliki).
Masumi ...ONA jest wszędzie. Już nawet nie zadaję sobie trudu, żeby ją zlokalizować. I tak wiem, ze gdziekolwiek by nie była i tak zaraz wlezie na szafę z ciuchami.
Lilituszka... hmm, martwię się o nią, wesolutka jest, apetyt ma, wygląda dobrze. Ale jestem w rozterce... Co zrobić z tymi guzami... Cholera nie wiem czy operować. Nie wiem....
One nie rosną, jesli rosną to baaaardzo powoli (trudno mi to stwierdzić, bo jestem przy niej non-stop, moja wyobraznia płata mi figle, nie potrafię obiektywnie ocenić, czy rosną czy nię )Co tydzień proszę TZ-a zeby ją obmacał i powiedział czy wg mnie coś urosło, twierdzi, ze nie...
Boję się, ze jeśli zdecydowałabym się na operacje (mimo,ze guzki są minimalne i nie przeszkadzają jej w niczym), a Lili by tego nie przeżyła...
Wetka twierdziła, ze nie ryzykowała by operacji.
Dodatkowo boję się , ze po operacji odnowiłyby sie te guzioły...
Doradźcie mi coś, proszę , bo naprawdę jestem w wielkiej kropce <zidiociałam.>
Z tych mniej przyjemnych wiadomości, to znowu uleje trochę wściekłości, ktora mnie przepełnia.
Mianowicie (wiem, wiem przynudzam już z tym) wróciłam z mieszkania TZ.
Te szczury nadal są w tej "ogromnej klatce" (wielkości malej izolatki chorobowej).
Nie są WCALE z niej wypuszczane (żeby pies i koty, nie zjadly)
Juz nie mają tej fajnej ściółki w której ostatnio je widziałam .
Obecnie "toną" w jakimś piasku dziwnym (nie wiem nawet co to), straszliwie pylącym. Cale oczka i noski miały tym doslownie zaklejone...
Problem kluczowy, jest taki- te szczurki są zupelnie zobojętniały. Przypominają mi więzniow w celi śmierci. Takich, ktorym jest juz obojętne czy śpią na podlodze, czy na suficie.
Czy pada na nich deszcz, czy też wlasnie ich przypalają.
Wcale nie reagują .
Podeszlam do tej mikroskopijnej klateczki i usiłowalam trochę je zabawić, dać chociaz trochę ciepla, ktorego zapewne nie mają w nadmiarze. Zero reakcji. (przed oczami miałąm od razu moje lachoniska, uwieszające sie na kratach i szalejące na samą obecnosć ludzką w pokoju). Jedzenia też nie miały.
Widać ziarno ode mnie się już skończyło...
Mam ochotę wyć z bezsilności.
Powiecie : "przecież można porozmawiać".
Mozna,owszem, ale nie z tą osobą.
Bylo już kilka prob rozmowy. Skończyło się na wielkim fochu ( "ja już miałam szczura i nikt mi nie bedzie mowil, co mam robić" "doskonale wiem czym je karmic i jak zabawiać"). Taaa.
Otarlo sie nawet o awanure. Po prostu niektórym nie da się nic wytłumaczyć, jako ze w swoich przekonaniach są tak zatwardziali i uparci.
Nie wspomnę, ze ja jestem już tam na "czarnej liście wrogów publicznych nr 1)
.
..a pies jako posiłek dostał "suchy chleb z odrobiną mleka"....
k****icy dostanę .