Moja mała, chuda wredotka, mój pierwszy fuzz. Tak się cieszyłam, gdy odbierałam ją od Tamlyna w dniu pokazu szczurów we Wrocławiu.
Przyjechała do nas 13.09.2008r, niedługo minąłby rok wspólnego życia. Nie dożyła.
Przeszła 4 zapalenia płuc od kwietnia. Pierwszym razem myślałam, że ją strace, że nie zdążymy do weterynarza, tak się bidulka dusiła.
To był najbardziej wredny szczur jakiego kiedykolwiek miałam. Pobiła na łeb na szyje Heidi i Aferke. Gryzła bez okazji i tak bardzo nietypowo. To nie było agresywne zachowanie, absolutnie nie, to było czysto wredne i zamierzone. Widząc ręke na swojej drodze przymierzała się do ugryzienia i pomalutku zaciskała pyszczek, tak jakby dając możliwość zabrania ręki, ale gdy już to zrobiła, bolało...
Od jakiegoś czasu nosiłam się z myślą załatwienia leku do usypiania w razie gdyby miała mi się dusić na rękach. Nie umarła jednak przez uduszenie, nic na to nie wskazuje. Spała sobie w polarowym domku, wywrócona na plecy, jakby zrelaksowana, z zamkniętymi oczami, nie była sina. Jedno tylko mnie dziwi: calusieńki brzuch, od żeber aż do pochwy – siny, jak wielki, podskórny krwiak.
Będzie mi Ciebie brakować Szkodniku. Choć pewnie i tak nieporównywalnie do tego, jak bardzo będzie Ciebie brak mamie…
Nie potrafie wybrać swojego ulubione zdjęcia, jest ich wiele...




