

Co do kolacji , to był wzorcowo przeprowadzony atak , zdecydowany i gwałtowny jak w typowym Blitzkriegu. Z kolacji „udało mnie sie” ocalić jakąś resztkę mniej atrakcyjnych składników , co bardziej ponętne zostały przez złodziejki pochwycone i pożarte gdzieś z tyłu kanapy , a pewna ich ilość w ferworze walki z pierwotnymi właścicielami rozsmarowana została na pościeli , a także na bohaterskich w odbytej walce obronnej dłoniach , kolanach i korpusach ludzkich. Nie planowałam jeszcze kolejnej zmiany pościeli i to jeszcze po nocy , a tu niestety trzeba było .

Panny nie były zachwycone , że je przegoniono , poczekały aż spłynie na państwo moment senności właściwej, a wówczas dało się słyszeć z pudełka pod parapetem niemiłosierne w wydźwięku darcie i gryzienie tektury , zwielokrotnione w natężeniu dzięki ciszy głębokiej październikowej nocy. Otóż dziewczyny od początku nie zaakceptowały dodatkowego zabezpieczenia lokum przed chłodem idącym od parapetu oraz od ściany podokiennej i uparcie wykopywały plastikowe pudełko z tekturowej „przelotówki” z daszkiem na górze . Teraz natomiast , skoro wywlekanie pudełka nie pomagało , przystąpiły do twardej eliminacji daszku za pomocą własnej piły zębatej i to właśnie te obrzydliwe dźwięki zakłóciły naszą błogą ciszę nocną. Kiedy czekanie na cud okazało się czekaniem na Godota , złorzecząc pod nosem dowlekłam się do pracowitej nocnej zmiany i zamknęłam warsztat oznajmiając gromkim głosem koniec dyżuru.

Z nagła pozbawione zajęcia siostrzyczki skorzystały z ludzkiej windy i zasiadły na wysokościach , bynajmniej nie z zamiarem spoczynku. W ciszy pokoju rozległo się coś , co przypominało trzaski suchych patyczków , łamanych na podpałkę , ale nie udawało nam się dokładniej zidentyfikować owego hałasu i dopiero wejrzenie na mansardę wyjaśniło zagadkę .Okazało się , że gdzieś tam panienki widocznie zakamuflowały surowy makaron i przystąpiły do radosnej konsumpcji , niepomne niepisanych zasad będących przejawem szacunku dla innych istot żyjących obok nas.
Musieliśmy ucztę przeczekać , bo żadnemu z nas nie chciało się gramolić na drabinę , aby móc sięgnąć w głąb i odebrać ogonom czterojajeczne wstążki …

A dziś zostałam przez Czarną Pląsawicę pochwycona za palec – bólu nie poczułam i nie wiem , co ów dziab miał znaczyć. Chwilkę wcześniej drażniłam się z nią i zaczepiałam schowaną za poduszką, potem wróciłam do wcześniejszego zajęcia i kiedy po chwili usłyszałam panienkę za sobą , ponownie wyciągnęłam rękę aby ją wytarmosić a tu dziewuszka przypadła błyskawicznie do palców i ucapiła wskazujący! Natychmiast zresztą puściła , żarliwie wylizała i zajęła się pieczołowicie skórkami przy paznokciach tak więc nie umiem tego jej posunięcia ocenić – chęć powstrzymania moich zapędów , atak z przestrachu przed niespodziewanym i późniejsze zrozumienie pomyłki ?

W każdym razie , wywołała moje rozbawienie . Dzisiejszej nocy to właśnie Czarnulka wyprzedziła mnie w operacji pakowania się do łóżka , nie wiedzieć kiedy przebiegła mi między kolanami kiedy się lokowałam , i była na poduszce przede mną . Ale granice być muszą i obok lubego śpię ja!

Panienki ślą wszystkim buziaczki z wysokości swojej mansardy
