Ja miałam po prostu wyjątkowego farta

Trafiłam na bardzo fajnego egzaminatora, który widząc, że ktoś jeździ spokojnie i w miare dobrze (bo przecież na kursie nie można sie nauczyć dobrej jazdy

), nie utrudniał mu zdania, a wręcz przeciwnie

Nie rozpraszał mnie, nie zagadywał, troche podpowiadał

(bałam sie wymuszenia, bo na tym oblewa masa ludzi, więc dość długo stałam na krzyżówkach jak widziałam, że ktoś nieźle tnie, raz nawet stwierdził, że on nie widzi tego samochodu i żebym jechała

)
Luby miał mniej szczęścia co do egzaminatora. Trafił na buca, który ciągał go po mieście dość długo (ja jeździłam 28 minut, zaliczyłam tylko jedno parkowanie, zawrócenie na osiedlu, zawracania za wysepką i "hamowanie do zatrzymania w wyznaczonym miejscu" no i ostatnie zadanie: no to wróć teraz do ośrodka) i kazał robić dużo różnych rzeczy. Poza poleceniami nie odezwał sie ani słowem.
Kumpela miała jeszcze większego pecha. Jej egzaminator kazał jej robić 4 różne parkowania (oblała przy ostatnim, w 24 minucie) i sprawdzał je z linijką

Zagadywał ją non stop, zwłaszcza w miejscach, gdzie jest natłok znaków i łatwo coś przeoczyć.
Są też tacy, którzy ciągają ludzi po mieście przez godzine
Ogólnie rzecz biorąc, najwięcej zależy od szczęścia

Ja miałam go dużo.