Nie wspominałam jeszcze, że Labisiowie mieli problemy zdrowotne. Ale po coś w końcu mają przyszłego lekarza jako opiekuna

Otóż w labie pobierali im krew i widocznie gnoje nie przestrzegały zasad higieny i dźgali je w paluszki brudną igłą - oba waciki miały ranki na łapce (tej samej). Z początku myślałam że to przypadek, bo Mooniek miał podobnie, gdy albo pożarł się z Edziem, albo naderwał sobie pazurka. Ale Mooniowi to szybko zeszło, natomiast labisiom po jakimś czasie zaczęły puchnąć te łapki. Stan zapalny jak cholera - obrzęk, gorące w dotyku, zaczerwienione... Ale od czego ma się wiedzę medyczną, tabelę dawek dla szczurów i kolegę-farmaceutę, który może wynieść z apteki to, co potrzebne? Po kuracji antybiotykowej (całe szczęście że mieliśmy na zajęciach porządnie zrobione zapalenia, mikroby i mechanizm działania antybiotyków) opuchlizna całkiem zeszła, a ogony są całe, zdrowe, szczęśliwe i szybko rosną. Moi pierwsi wyleczeni pacjenci...
Szczurki wylądowały już na tymczasie u mojego ex. Tyle się działo...
Pojechaliśmy je zabrać z Owczar. Gdy weszłam do pokoju, gdzie je do tej pory trzymaliśmy, nieco się zdziwiłam, bo takiego syfu to tam dawno nie widziałam. Rozsypane ziarno, ziemia, bałagan jak cholera. Kola i Labiś Minor (po łacinie "mniejszy" - a labisie rozróżniam teraz po wielkości, bo zaczęły się wreszcie różnić) odgięli część drucianej siatki i wyszli sobie na niekontrolowany spacer po pokoju. Po klatce weszli na parapet, a jeden z nich zdemolował kaktusa (zostały małe strzępy wyglądające jak kolczasty, pokrojony ogór), oraz poszatkował na drobne kawałki "cytrynkę" (nie wiem, jak się fachowo nazywa ta roślinka, która po potarciu wydziela taki intensywny zapach...). Ziemia była wszędzie dookoła. Kwiatki muszę właścicielom odkupić

Bo nie dało się niestety tych strzępów ułożyć w doniczce, zamaskować i udawać, że same zdechły

Podejrzewam tu tego spryciarza Kolę, bo gdy złapałam go i wycałowałam, czułam intensywny zapach "cytrynki"

Mam tylko nadzieję, że jej nie jadł, tylko po prostu pościerał na niej ząbki, i że nie jest to trujące. Woreczki z mieszanką były ponadgryzane, a ziarno powywlekane - przecież musiał najpierw wszystko posprawdzać, a dopiero potem zadecydować, na co ma ochotę
Klatka nie chciała wejść do auta. Do bagażnika się nie mieściła, do tyłu też nie bardzo, do przodu tym bardziej nie chciała się wcisnąć. W końcu druciana część została brutalnie wepchnięta w lekko wygiętym stanie na tyły starego gruchota, ale lakier na wewnętrznej części drzwi uzyskał całkiem ciekawą fakturę i interesujący wzorek. Klacicha zajęła dosłownie cały tył, więc gdy podjechaliśmy po mego byłego, by nam wskazał drogę do siebie, musiałam siedzieć mu na kolanach xD
Wycałowałam misiaki na pożegnanie tak, że chyba miały mnie dość, a w drodze powrotnej ryczałam jak durna... Będę ich teraz odwiedzać najczęściej jak będę mogła (i przy okazji będę im żwirek zmieniać, bo wątpię, by ta czynność sprawiała mojemu byłemu przyjemność

)
Z mieszkaniem dalej nic :< Szukamy...