Dziewczyny, ja Wam bardzo dziękuję. Wy z odległości dokonujecie często lepszej analizy sytuacji, niż ja mająca bezpośredni dostęp do „materiału”. Co ważniejsze jest to analiza optymistyczna, kiedy mi ponure myśli chodzą po głowie.
Rzeczywiście, jujki na śmierć zahukane nie są, po chwili konsternacji czynią kolejne podchody ku buremu straszydłu, odrobinę bardziej ostrożne. Może za jakiś czas dotrze do nich z większą jasnością co robią nie tak.
A Dżum zawsze będzie Dżumem, tego się zmienić nie da, niech żyje sobie tak jak mu natura pisała (podawanie leków uspokajających nie przemawia do mnie, tego nie zrobię, źle mi się koarzy, to nie jest choroba, to jego charakter).
Muszę bardziej go znów hołubić, tak jak za czasów sprzed ery jujek, gdzie mieliśmy świetny kontakt (wtedy Pistol trochę odpuścił i Dżum zaczął okupować moje ramię), tzn. nadal mamy, ale Dżum potrzebuje więcej uwagi, zależy mu na tej uwadze i jedynej bezwarunkowej akceptacji.
Jeszcze tylko dodam, że Dżum ma mnóstwo miejsc, gdzie może pobyć sam (inni nie szukają przesadnie jego towarzystwa). Ostatnio na komodzie stoi domek szczupaków, bo tam puszczam jujki kiedy muszę coś zrobić, ale i tak większość czasu spędzają ze mną na tapczanie. Wtedy Dżum się zakrada, dojada resztki zostawione przez jujki (dokarmiam te chude niejadki na komodzie) i idzie kimać w domku

.
Dobrze. Dziś obiecuję, że nie będę smęcić. Co więcej, powiem Wam jak przegnaliśmy również smętki Hermana

.
Szczurów sześć, jest się przy czym uwijać i przyznaję zaniedbałam ostatnio to, co w życiu mojego czarnego słońca najbardziej istotne – zaspokajanie głodu wrażeń. Biję się w piersi - umknął mojej uwadze fakt, że od pojawienia się jujek (a to już miesiąc minął) w pokoju nie pojawił się żaden nowy karton, żadna specjalna atrakcja, nie ma już nawet klatki jujek, do której pelegrynacje stanowiły jakieś urozmaicenie dnia. A wiadnomo - bieganie po wciąż tych samych starych śmieciach niszczy radość życia

.
Stąd leżąc na tapczanie, Herman smęcił (
http://img705.imageshack.us/i/dsc03349.jpg/). Melancholią która emanowała z jego chudej postaci można by obdzielić 10 tęgich dekadentów.
Kiedy więc innych domowników nie było, pozwoliłam Hermanowi pochodzić po korytarzu i w kuchni (normalnie do kuchni chodzi tylko na ramieniu i jeśli ma szczęście, że nikt nie widzi, również po szafkach

).
W szczura wstąpiło nowe życie !
Zwiedził wszystko co było do zwiedzenia: każdy z osobna kąt, każdy but, każdą sztukę odzieży wierzchniej wiszącą na wieszaku, wszystkie wiadra, pojemniki, siatki. Zaliczył wszystko gdzie się dało wejść, gdzie się nie dało – choćby nos wetknął.
I następnego dnia toż samo.
Teraz, kiedy te swobody wypadałoby ograniczyć, a już na pewno uczynić bardziej dyskretnymi, ze strony Hermana trochę trudno o zrozumienie. O współpracy nie wspomnę

.
Za każdym razem kiedy drzwi do pokoju się otwierają Jego Hermańska Mość nie ma najmniejszych wątpliwości, że to gwoli jego osobistym pożytkom. Nie wahając się ani przez chwilę, startuje. Nie widzi ręki, która go grzecznie usiłuje wyprowadzić z błędu. Wymawnewrowuje ją, nie spojrzawszy nawet, wpatrzony w przyzywającą go nową przestrzeń. Jest ponad rzucanymi przeze mnie pod nosem epitetami typu „głupi czub”. Tak zafiksowany na dal, zasłuchany w zew kosza na śmieci, że brany, ba !, wzięty na ręce jeszcze sobie sprawy ze zmiany nie zdaje i wykonuje kroki w upatrzonym kierunku.
Pochwycony, lekko wyczochrany i odstawiony na tapczan lub fotel nie traci nawet czasu na uzasadnione w takich okolicznościach fochy, tylko nie oglądając się mknie znowu ku drzwiom. Niepomny, że dźwierza się właśnie zamykają, przecież jeżeli zdąży wcisnąć między nie a framugę choćby fragment swojej cennej osoby, to nie zamkną się do końca, przyjdzie awanturnica i będzie go zawracać, ale jest szansa na wypad w nieznane gdzie syreni śpiew i cuda niewidy !
Oto i mam com chciała – w Hermanie nie ostał się ani ślad niedawnej apatii

.