


w marcu tego roku zrezygnowaliśmy z mieszkania na stancji i przeprowadziliśmy sie do teściowej. Bazylek kochał jej mieszkanie najbardziej- pewnie dlatego że wyczuwał poprzednie szczury.
niestety od kwietnia Bazylek zaczął chorować. zaczęło się od padaczki i był na nią leczony. potem zauważyliśmy że caly czas męczy lewe uszko.wyczytałam że może byc to zapalenie ucha, nawet ataki padaczki pasowaly do tego. więc zaczęlismy leczyc uszko. seria zastrzyków, tabletek. padaczka ustała. bolące uszko tez na jakiś czas. infekcja powrociła znowu ok 10 maja. i znowu leczenie. ale poprawa była tylko podczas dawania leków. jego stan się pogorszył zaledwie kilka dni po skonczeniu kuracji. nagle pojawiła się cuchnąca wydzielina z ucha której wcześniej nie było,potem zawaliło mu to gorne drogi oddechowe, potem doszło to nieszczęsne wzdęcie

a sam Bazylek chyba czuł, że to kres jego dni. zawsze gdy go coś bolało chciał być sam. tym razem tak nie było. nie chciał siedzieć w klatusi, w swoim kochanym domku. zabiegał cały czas o bycie przy nas. przez ostanie 3 dni jego choroby nie spałam razem z nim. poświęcaliśmy mu każda minute. cały czas znajdował siły żeby sie wdrapać po bluzce i sie przytulic do szyi.
gdy w poniedziałek w nocy pojawiła sie nadzieja (bo Bazylek zaczął oddychać przez nosek) .. tak rano los nam ja odebrał...
od 24 do 3.30 pilnował go moj chłopak. potem go zmieniłam. Gdy przed 7 budziłam go żeby mnie zmienił nikt nie spodziewał sie co się stanie...
tyle co Bazylka położyłam kolo Tomka. on stanął na tylnich nóżkach, popatrzał na nas, zachłysnął sie / zatkał, zaczęliśmy nim trząść, klepać go, Tomek brał się za sztuczne oddychanie...ale pod ręką nie czułam już bicia jego serduszka, płucka już sie nie unosiły..odszedł...bardzo cierpiał a wytrzymał cała noc, tak jakby czekał żebyśmy oboje nie spali i towarzyszyli mu w odejściu.
Był największym słodziakiem jakiego świat widział, zawsze uśmiechnięta mordka, prosząca o masowanko koło pyszczka. Taka wielka kluska tocząca sie wesoło przez pokój. oczywiście jak przystało na samca wielki żulek i janek. nie można było przyjść do pokoju z jedzieniem bo cały czas janił i nie dawał spokoju. osikiwał nas cały czas..i nas i przedmioty z nami związane telefony, piloty, aparaty..miał takie zboczenie hehe. nasz mały lizusek bo za każde drapanko odwdzięczał sie lizaniem.
miał mnóstwo przezwisk oto kilka z nich : Bazylunga, Badybumba, Mentos, Szaraczek, Gruber, Niutat.
spoczywa w pięknym miejscu u mnie na wsi, koło ogródka pełnego warzyw, drzewek wiśni, miedzy wiciokrzewem a róża....mam nadzieje, że jest szczęśliwy i wolny od wszelkiego bólu.
pozostawił w naszych sercach ogromną pustkę..która dotarła do mnie po powrocie do mieszkania w ktorym go nie było... wtedy szlochałam, po prostu pękłam.to nie był ten sam płacz w momencie kiedy odszedł.wtedy pewnie liczyłam że to zły sen, że to nieprawda..
ale życie toczy się dalej już bez niego.. planujemy za jakiś czas przygarnać dwojke chłopaków. nie będą takie jak on.. ale pokochamy je równo mocno..
ku pamięci naszego najukochańszego szczurzego synka Bazyla 25.05.2010 [*]
pozostaniesz zawsze na pierwszym miejscu w naszych sercach.. Twoi Milenka i Tomuś