Przywiozłam ją z Finlandii, była taka malutka, śliczna, kontaktowa i odważna... moja pierwsza hodowlana samiczka, mamusia pierwszego miotu.... przecudowna blutka, zdobywczyni BISów i innych nagród na wystawach....












Alfa stada, zdecydowana, poważna, zawsze wiedziała czego chce. Była silną i mocną alfą, wszystkie szczury się jej słuchały, a przy tym była niesamowicie łagodna i matkowała dołączanym maluchom...




Po kastracji wszystko jej "opadło"... stała się wielką, tłustą, mięciutką kulką, która kochała wszystkie szczury, wszystko jej pasowało, wszędzie dobrze się czuła... bezstresowa, wyluzowana, zawsze chętna do pomiętoszenia. Wolała jeść zamiast biegać...




Zmarła nagle, niespodziewanie... Znalazłam ją nieżywą w klatce.... Miyu miała być niezniszczalna, miała żyć wiecznie, a odeszła po cichu, leżąc na kupce innych ogonów...
Strasznie ciężko było mi się z nią pożegnać. Dopiero teraz, po kilku miesiącach, zebrałam w sobie energię aby napisać dla niej temat.... Jej odejście było dla mnie ogromnym szokiem... miała tylko 2 lata... za mało... zdecydowanie za mało.......



Miyu miała guzka w okolicach wątroby, guzek uciskał na tętnicę i tętnica w końcu pękła. Był to "zwykły" gruczolak, tylko w mocno pechowym miejscu... Miycia wykrwawiła się do jamy brzusznej....
Moja pierwsza, wyczekana blusia, to ona zapoczątkowała moje zainteresowanie genetyką i rozrodem szczurków, to dzięki niej powstała nasza hodowla... Jej obecność dosłownie wywróciła nasze życie do góry nogami. Zawsze będę jej za to wdzięczna. Była i nadal jest częścią naszego świata...
Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy.....