
Nasza córka powiedziała, że Dżumka to tak dzielny, tak bardzo pragnący żyć i walczący z chorobą szczurek, że chyba nikt tak jak ona nie zasługuje na naszą pomoc i wyzdrowienie, jeśli tylko będzie ono możliwe. Jeśli tu kogoś podziwiać, to właśnie Dżumę, która znosi te wszystkie zabiegi i nawet nie przyjdzie jej do głowy, żeby kogokolwiek z ludzi ugryźć. Nasza cudowna, piękna, mądra szczura; jakie to niesprawiedliwe, że ktoś rzucając dla niej kości życia, wysypał z kubka jedynki, podczas gdy pora byłaby już najwyższa na same szóstki…

Przed pójściem spać nafutrowałam Dżumę papką, poprawiłam deserem z Lakcidem i po niezbędnych zabiegach, opatrzoną już Solcoserylem, po dłuższej chwili puściłam wolno; liczyłam na jakieś trzy godziny sytego, spokojnego snu szczury, by pozwolić maści robić swoje.
Dżumka tymczasem z mety doskoczyła do miseczek siostry, dopadając po kolei kalafiora, gotowanej marchwi, soczewicowego gerberka – ledwie nadążałam z uprzątaniem kolejnych nakrętek; najpodlej poczułam się usuwając naczynia z wodą, ale niestety każde jedzonko czy picie tak od razu po nałożeniu maści zminimalizowałoby jej działanie. Do rana miało jej wystarczyć to, co poustawiałam blisko pufy, kładąc się, spać, gdy panny już śniły słodkie sny, ale dobrze przed świtem obudziło mnie mlaskanie spod mebli, oznaczające, że to jej siostra wstała ni to słowikiem, ni skowronkiem. Rzuciłam okiem w stronę pufy, niestety było już za późno – jedzonkiem Dżumy najprawdopodobniej zajęła się Czarnulka…

No i skończyło się tym, że Dżumka pojadła to tego, to owego z resztek dlań się nadających, ale za to do śniadania przystąpiła niemal „całą sobą”

Dokumentacja poniżej:














Zdaje się, że i siostra jest już nasycona, ale jakaś dziwna, nienazwana jeszcze, wymykająca się nauce siła nie pozwala szczurze oddalić się od miseczki


