Po 1,5 roku mojej cichej obecności tutaj w końcu zdecydowałam się opowiedzieć historię moją i moich szczurów. Nie jest porywająca i pełna zwrotów akcji, raczej przypomina spokojną, niezmąconą taflę wody. Ale od początku.
Post może być długaśny, ze względu na moje lanie wody i wiele miesięcy do streszczenia

Cała przygoda zaczęła się od niezwiązanego ze szczurami aspektu, jednak dla mnie bardzo bolesnego. Po 10 latach moja ukochana kotka, Kropka, odeszła, a ja zostałam z pustką w sercu i mieszkaniu. Nie potrafię żyć bez zwierząt, także chyba zainspirowana przez siostrę, która ma chomika, postanowiłam, że także poszukam mniejszego zwierzaka dla siebie. Rodzice nie zgadzali się na następnego kota, mi także było ciężko chociażby patrzeć na nie bez łez w oczach.
Rozpoczęłam więc internetowe poszukiwania. Wiedziałam, że chcę gryzonia, jednak chciałam się dowiedzieć czegoś więcej o każdym z dostępnych u nas gatunków. I tak o to zdecydowałam się - to musi być szczur

Poczekałam na przypływ gotówki, sprawiłam sobie klatkę, akcesoria, jedzenie i ściółkę. I tego samego dnia, w gorącej wodzie kompana, pojechałam po szczura.
Cookie przyjechał do mnie w faunaboxie 5 maja 2009. Rodzice byli sceptycznie nastawieni, ale nie mieli nic do gadania. Moje serce podbił od razu:




Określono jego wiek na 3-4 miesiące, więc zakładam, że tyle miał, gdy go przyniosłam.
Cookie powoli przyzwyczajał się do mnie. Na początku bał się, bronił w kątach pokoju i lekko podgryzał.
Nigdy jednak nie było w nim agresji. Ja akurat się rozchorowałam i mogłam spędzać z nim całe dnie. Spał po parę godzin w mojej bluzie, kapturze, na półce obok komputera. Cały czas przy mnie.
A ja zaczęłam się edukować w szczurzych sprawach i trafiłam na forum. Uzbrojona w nową wiedzę, zaczęłam działać potajemnie w sprowadzeniu do domu nowego lokatora.
Gdy uzbierałam pieniądze na większą klatkę, zaczęłam się rozglądać w sprawie adopcji. Napisałam parę ogłoszeń na różnych portalach i pewnego dnia napisała do mnie dziewczyna, której urodziły się maluszki. Była z Wrocławia, więc nie wahałam się ani chwili. Wstawiłam ogłoszenie na szczurzych forach i zaczęło się szukanie domków malcom.
Dzień przed przybyciem nowego lokatora, przyszła klatka pocztą. Matka nie odezwała się do mnie parę dni. Ale ona też kocha zwierzęta.
18 lipca 2009 do domu przyniosłam cztero tygodniowego Biscuita, kapturkowego maluszka:

(tu jeszcze, gdy był malutki i rozpoznawaliśmy płeć)


Łączenie nie przeszło zupełnie gładko. Cookie prał Biscuita, aż serce mi się krajało, szczególnie gdy niebieski przewracał kruszynę na plecy. Po jakimś czasie jednak towarzystwo się uspokoiło i dzisiaj tworzą zgrany zespół.
Cookie to przywódca, nawet teraz, gdy jest o 1/3 mniejszy od Biscuita. Zawsze energiczny, ufny i przywiązany. Zawsze gdzie ja, tam i on, chociaż czasem coś w dali go woła i musi wszystko dokładnie zbadać

Od jakiegoś czasu jednak niedomaga. Przeszedł zapalenie płuc, które mimo leczenia, całkowicie nie ustąpiło. Ma zrosty i z każdym powracającym zapaleniem może być coraz gorzej. Więc teraz tylko uważamy na jego zdrowie i wzmacniamy odporność.
Biscuit to całkowite przeciwieństwo. Jest duży, ale łagodny i trochę strachliwy. Mimo swej przewagi zawsze ustępuje Cookiemu, chyba, że chodzi o jedzenie

No i oczywiście, sesja zdjęciowa

Cookie:














Biscuit:







Razem:



Rozpisałam się, ale mam nadzieję, że komuś będzie chciało się czytać me wypociny. To wstęp do naszej historii, która wciąż trwa i pewnie będzie trwać będzie jeszcze wiele dni, miesięcy i lat
