
Czarnulka, Czarna Pląsawica, słodyczko nasze i serduszko, ukochany Czarnuszek.
2 stycznia świętowała drugie urodziny; była z nami dwa lata i dwa dni.
Przyjechała do nas wraz z siostrą 20 lutego 2009 roku z Krakowa; przywiozła je Mycha i z miejsca urzekł nas jej piękny wilczy pyszczek i cudowny nosek. Pełna słodyczy i uroku, zgrabna i zwinna mimo pulchności, uwielbiała dropsiki i wszystko, co zechcieli oraz czego nie chcieli dawać jej państwo; była najmilszą towarzyszką do kawki. Do najlepszych widoków porannych należał widok jej mordki, spoglądającej na mnie z góry, z szafy.

mały słodziak

linoskoczek
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/776 ... c9818.html
http://images43.fotosik.pl/119/776e5aa24b8c9818med.jpg
zwinna i wygimnastykowana
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/a9d ... ba5aa.html
kobiecości nie ujmowałojej nawet picie z gwinta
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/bb2 ... 6a163.html
czasami – „pies” na ptactwo
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/7d3 ... 5aa6d.html
z dropsikiem
http://img72.imageshack.us/i/img1199k.jpg/ Niech Ci ich nie zabraknie za TM, kochanie!
Wyszła zwycięsko z wylewu, który miała 23 stycznia i wszystko wskazywało na to, że ten incydent nie pozostawi śladów, no może poza delikatnie przekrzywioną główką. Niestety ruszył uśpiony wcześniej gruczolak i nie można było odkładać zabiegu. W niekorzystnym czasie, w sumie niedługo po wylewie; jej pan doktor przez miesiąc nieobecny, u drugiej zaufanej wetki popsuta aparatura do wziewki…
Ale w ubiegłą środę, 16 lutego, poszło nieźle - szczura przez ponad trzy doby czuła się dobrze, jadła ładnie, także ziarno. Żal tylko, że mimo moich wątpliwości i sugestii nie zabezpieczono jej pooperacyjnym antybiotykiem, który mógłby ją później ocalić…
Bo w ten weekend los się odwrócił, zmalało łaknienie, osłabła i z przerażeniem rozpoznaliśmy objawy chyba kolejnego wylewu, tym razem znacznie większego. Na klinikach dostała więc Baytryl i to co było potrzebne, następnego dnia także w lecznicy, gdzie ją operowano, dodatkowo także steryd – ale widać po operacji osłabiony organizm nie miał tym razem potrzebnych sił, poprawa nie nastąpiła.

We wtorek po południu, kiedy czuwając nad obiema siostrzyczkami piłam kolejną kawę, przywołała mnie spojrzeniem ze swojego domku, więc wzięłam ją na kolana; jak niegdyś przymiliła się o kropelkę czarnego nektaru, ale kiedy zbliżyła swoje słodkie pysio do łyżeczki, okazało się, że nie da rady…
I to był moment, w którym szczura się poddała. Siedziała długo na moich kolanach, patrzyłyśmy na siebie oczami, ale przede wszystkim słuchałyśmy swoich serc – wiedziałam, co chce mi powiedzieć i jej oczy mi to powiedziały, ona zaś wiedziała, co mówi do niej moje serce…
Wczesnym wieczorem znalazła ukojenie w spokojnym śnie, do końca pod wziewką, utulona w cieple tak przez nią ukochanych, dobrych, czułych dłoni swojego pana.
To, co miało być aktem łaski, prawdziwie nim było…
Ale żal i gorycz pozostały. Czarne, kochane nasze słońce przygasło. Nie ma jej już z nami, mimo iż serca wciąż nadsłuchują chrobotu drobnych łapek o drewno w domku. Słyszą, ale to nic a nic nie pomaga

Tak nam Ciebie brakuje , ślicznoto…
