Sheruun,
Nie wiem, czy moje doświadczenia w czymś mogą pomóc, bo nie mam dzikusa, tylko BN, do tego samiczkę. Pewnie wiesz, że BN to szczep laboratoryjny (
charakterystyka szczepu) dość blisko spokrewniony z dzikusami.
Z własnych obserwacji mogę powiedzieć, że w zachowaniu bardzo przypomina swoich dzikich kuzynów.
Przyjechała do mnie trzymiesięczna, zupełnie nieoswojona, chorobliwie nieufna. Na początku była sparaliżowana ze strachu, nie brała jedzenia z ręki (traktowała, jak zatrute), nie spała, kiedy tylko byłam w domu, nie pozwalała się dotknąć, uciekała, jakbym chciała ją zjeść, a kiedy poczuła się przyparta do muru, gryzła jak zszywacz tapicerski - nawet do kości. Pozostałe szczurki, które przyjechały w tym samym czasie (z innych szczepów) oswajały się, a ona nie. Cały czas mieszkała ze stadem, bo była bardzo głęboko z nim związana i miałam nadzieję, że od reszty nauczy się zaufania do mnie. Minęły jakieś trzy miesiące bez żadnych postępów, kiedy zaczęłam tracić nadzieję i wydawało się, że wypróbowałam już wszystko.
Co poskutkowało? Szacunek dla jej potrzeb i oswajanie wyłącznie po dobroci, bez cienia narzucania się z mojej strony i dużo, dużo czasu. Żadnego trzymania pod bluzą, łapania na siłę, gwałtownych ruchów. Na początku tylko karmienie jogurtem z łyżeczki, potem z palca. Najpierw zaczęła brać jedzenia z ręki, ale każdy najmniejszy błąd z mojej strony cofał ją do poziomu gryzącego dzikusa. Potem zachęciłam ją do wchodzenia na ramię, co robiła, o ile nie było widać dłoni (bała się ich najdłużej).
Z wyjściami do weta był ogromny problem, tylko wtedy łamałam swoje zasady i łapałam ją na siłę (dłonią - żegnajcie palce - lub w małe pudełko). U weta wyrywała się strasznie, ale na szczęście nie gryzła i uciekała tylko do transporterka, bo to miejsce znała. Potem przez 2 tygodnie musiałam odbudowywać jej szczątkowe zaufanie.
Z podawaniem leków też jest problem, bo każde inaczej pachnące jedzonko traktuje bardzo nieufnie, a na siłę się nie da. Na szczęście odkryłam, że dla jednego, jedynego rodzaju jogurtu zrobi wszystko.
Próbowałam też oswajać ją po oddzieleniu od stada albo odizolować w czasie choroby, ale separacja od stada jest dla niej najgorszą traumą i choćby miała się zabić, będzie próbowała wrócić do reszty. Nie da się wtedy do niej dotrzeć w żaden sposób, nie je, nie pije, bo myśli tylko o jednym.
W tej chwili mieszka ze mną rok i dopiero od kilku miesięcy mogę powiedzieć, że panuje jako takie zawieszenie broni. Nadal nie wolno jej dotykać, żadnego miziania, nawet ukradkiem. Jestem jedyną osobą, której nie gryzie. Od pewnego czasu pozwala się złapać (ale tylko w klatce) i zapakować do transportera. Można ją nakłonić, żeby coś zrobiła tylko wtedy, kiedy sama zechce. Na szczęście jest bardzo mądra i często pokazuje, czego ode mnie oczekuje.
Nauczyłyśmy się "obchodzić" ze sobą, wypracowałyśmy system współpracy. Musiałam zaakceptować ją taką, jaka jest. Nigdy nie będzie taka, jak inne szczury. Chwile, kiedy w jakiś sposób okazuje swoją sympatię są po dwakroć cenne.
Co do Twojego dzikusa, zgadzam się, że bez kastracji się nie obędzie. Myślę, chociaż mogę się mylić, że to nie przez stado zdziczał, a po prostu zaczął dorastać i nabrał pewności siebie.
Na pewno będziesz potrzebował ogromnych nakładów cierpliwości, a i tak pewnie zawsze będziesz musiał "prosić" dzikusa o pozwolenie, żeby coś przy nim zrobić.
Życzę dużo, dużo wytrwałości. Ciesz się nawet małymi postępami. Trzymam kciuki, żebyś się dogadał ze swoim dzikusem.