Fini po Calmaidzie jest spokojniejsza, poleguje sobie wygodnie w hamaczku chorobówki albo w hamakach dużej klatki gdy domownicy na miejscu.
Jest łasa na pieszczoty oraz głaski i ma wtedy  szczęśliwie rozanielony, głupawy wyraz pyszczka z rozdziawioną z błogości kłapką... 
 
Ranka nie wygląda najgorzej i trochę już mniej matrwię się tym, że wybywamy na majówkę.
Odkażamy jodyną i ufam, że się podsuszy i zagoi jak trzeba. Tylko nadal jest walka przy podawaniu Imunactive, a jeśli chodzi o Calmaid, to jest jeszcze paskudniejszy w smaku; Fini piska wtedy, skrzeczy i wrzeszczy wniebogłosy, a łapek ma ze czterdzieści. 

  Uciążliwości owe są jej później wynagradzane wiadomo, tak więc za jakiś czas odchudzanie pocerowanej czekoladki zacznie się niejako od nowa... 
 
Trochę się oddaliły z Niebieściaczkiem, ostatnio byłam świadkiem, jak Fini próbowała podgryzać paluszki Martince, wspinającej się do niej z zaciekawiecniem po prętach chorobówki, a podczas spotkania na wersalce obie dziewuchy ustawiły się do siebie z lekka napuszonymi boczkami i było mające zniechęcić "tę drugą" piskanie  
 
Ale myślę, że to im później przejdzie. 
 
Dziękujemy za kciuki 

 Nie puszczajcie jeszcze... 
  