Roma Victrix ok 1.4.2009 - 3.11.2011
Najwspanialsza, najcudowniejsza... takie szczury jak Ona rodzą się raz na milion. Od jej śmierci minęło już ponad 3 tygodnie, ale nie byłam w stanie napisać o tym wcześniej. Nie mogłam nawet wejśc do naszego tematu.
Nasz "gratis do opakowania karmy ", zawszony, zakatarzony maluch, tak słaby że baliśmy się czy przeżyje. Niepotrzebie, od początku miała tak silną wolę walki, że byle choroba nie mogła jej złamać. Zdrowiała, nabierała masy a my z każdym dniem coraz bardziej zdawaliśmy sobię sprawę z tego z jak wspaniałym stworzeniem mamy do czynienia. Potrafiła rozkochać w sobie każdego, odważna, pełna energii i wdzięku. Na wybiegu ciagle koło nas, nic nie było bardziej interesujące od możliwości przesiadywania na naszych ramionach i opowiadania o bardzo ważnych szczurzych sprawach. Czasem wydawało się że nie może się zdecydować czy jest człowiekiem czy szczurem.
Już pierwszego dnia po dołączeniu do stada postanowiła że zostanie alfą. Pierwsza próba, mimo że zakończona przegraną i rozerwanym uszkiem, doprowadziła do powstania Wielkiego Planu Romy na Przejęcie Władzy. Zrozumiała że sama jest zbyt drobna i słaba by zdobyć władzę siłą, dlatego też zaczęła tworzyć sojusze. Każdego nowego szczura przyjmowała do stada pierwsza, broniła i pomagała odnaleść się w nowym miejscu.Udało jej się po pojawieniu się Mundka, silnego fizycznie ale słabego psychicznie i przeraźliwie bojącego się szczurów kastrata. To ona go oswajała, nie zniechecała się jego podszytą paniką agresja.Podchodziła do niego milimetr po milimetrze i nie zwracając uwagi na jego syczenie podsuwała mu głowę do wyiskania. Dzień kiedy Mundek odzyskał wiarę w siebie był też dniem jej triumfu.
Została alfą w wieku 6 miesięcy i nieprzerwanie sprawowała władzę do swoich 2 urodzin i nawet potem, gdy alfą została Ontario, cieszyła się ogromnym autorytetem. A alfa była wspaniałą, czastem tylko wydawała się być rozdarta między potrzebą bycia z nami a poczuciem obowiązku w stosunku do stada.
Złamała ją trzecia operacja. To bylo zbyt duże obciążenie dla jej serduszka. Tydzień po operacji zaczęły się problemy z dusznościa a potem pojawiło się wodobrzusze. Walczyliśmy długo ale jej organizm przestał reagować na furosemid. Nie moglismy pozwolić by odeszła w cierpieniu, dusząc się. Zasneła spokojnie na moich rękach, wtulona w moją twarz. Odchodząc lizała mnie po policzkach, tak jak to często robiła przez ostatnie 2 i pół roku. To była najtrudniejsza i najbardziej bolesna decyzja jaką musiałam kiedykolwiek podjąć.