Lamiś miała wiele twarzy. Początkowo kochała człowieka, zasypiała tak szybko na rękach, że aż się bałam, że jest chora. Potem była szczurkiem niezależnym, człowiek da jeść i pić, wypuści - tylko do tego byłam jej potrzebna. Jak miała roczek została fryzjerką i strzygła swoje łapki aż za łokcie. Ciachała również palce. Moje palce. Bez wyraźnego powodu. W sierpniu dopadły ją pierwsze guzy, we wrześniu miała dwa wycinane. Były małe powikłania, ale mała była dzielna i się wylizała. Powoli stawała się kochanym szczurkiem. Doceniła mnie jako kogoś więcej niż służącą, lubiła się bawić z moją ręką w gonito. Już nie musiałam się bać, że skończę bez palca. Stawała się małą pulsatorką, której coraz bardziej podobały się głaski z mojej strony

W grudniu kolejny guz, i kolejny - łączenie 4. 3 zostały usunięte, na jednego nie starczyło czasu. Potem wygryzła sobie dziurę w brzuchu, do poprawki. Zaraz po tym pojawił się kolejny guz i zaczęło się sypać. W międzyczasie doszły w końcu wyniki badań histo-pato, okropny złośliwiec. Doszło spore krwawienie z dróg rodnych, duże rozwarcie - w środku guzek, mały. Nagle zaczął rosnąć, wyszedł na zewnątrz. W nocy urósł znacznie, już ponad 1cm wystawał z dróg rodnych. Podczas wizyty okazało się, że to co my widzimy, było tylko jego niedużą częścią. Lemiszcze przestało siusiać, miała pełny, bolesny pęcherz. Mimo leków straciła sporo krwi, jaj łapki i uszka były blade. To już nie miało sensu. Pozwoliłam małej godnie odejść, zasnęła u mnie na kolanach, wtulona w moją dłoń. Teraz jest koło Szajby, wśród niezapominajek, które niedługo zakwitną... Dostała pół zielonego polarku, z którym przyjechała do mnie wraz z siostrą od Merch.
Była bardzo dzielna, do ostatnich chwil skakała, biegała. W ten dzień wypuściłam ją wraz z Laboni. Jak zwykle pierwsze pół wybiegu przespała w swojej ukochanej szufladzie, potem pobiegła pod klatkę stada, z którym już się dawno nie widziała, ze względu na rany po zabiegu. Cały czas stała pod drzwiczkami, otworzyłam jej. Zwiedziła każdy kąt klatki, na końcu pobiegła na samą górę, do beży i Tintiego, którzy spali na hamaku (tak bardzo znienawidzonych przez Lamję, każdy zrywała i sama decydowała, gdzie powinien leżeć - zwykle w kuwecie. Przez to całe stado było zmuszone tam spać

), wyiskała ich, poszła się napić, zjadła pestkę dyni i zbiegła na dół. Ponownie otworzyłam drzwiczki, obiegła cały pokój w podskokach, jak królik. Na końcu przybiegła do mnie i już był czas aby się zbierać w jej ostatnią podróż...
Zapomniałabym. Była też małym, czarnym nietoperkiem, chodzącym po suficie klatki











To ona nauczyła mnie cierpliwości i zrozumienia, że nie każdy szczur potrzebuje tego samego, wyrozumiałości dla charakteru i potrzeb. Tego, że głównie to ja jestem dla nich, one dla mnie - wtedy kiedy zechcą. Lamisia chciała, po 1,5 roku nie wchodzenia w drogę, podarowała mi swoje ostatnie pół roku życia
