Kiki skończyła dzisiaj rok i dwa miesiące...naprawdę nie rozumiem...nie rozumiem...:-(
chciałam jak zwykle wieczorem podać jej leki...nie mogłam jej znaleźć...w swoim ulubionym miejscu jej nie było...czulam, że coś jest nie tak...jakoś w sedruszku...wydawalo mi sie ze coś słyszę...takie delikatne...jakby próba zaczerpnięcia powietrza...ale to ucichło...
myślałam, że może schowała się gdzieś...jak ją znalazłam...
nie wiem...to chyba serduszko jej nie wytrzymało...albo straciła już wolę walki...dzisiaj jadła normalnie...i czuła się bez zmian...w sumie nie najgorzej...:-(
była taka cieplutka, jakby spała...tylko ta wiotkość...moja kruszynka...tak długo walczyłyśmy...nie wierzę...
nie chce...nie zgadzam się...:-(:-(:-(
Chce mi się wyć, z bezsilości...czuję, że w jakimś stopniu przygotowałam się na jej śmierć...ale to jest cholera niesprawiedliwe...ona była taka dzielna...silna...
mam tylko nadzieję, że mocno nie cierpiała...tylko znowu kolejny ogonek odszedł beze mnie...chciałam być przy niej...żeby wiedziała jak strasznie ją kocham...żeby nie była sama...:-(:-(:-(
Już teraz tak strasznie mi jej brak...zawsze chodziła swoimi drogami...miała swój charakterek...chociaż stawała się pieszczoszkiem...ale nie dane jej było się zestarzeć...
Ja chcę ją spowrotem...
Kiki