Morfina, Serotonina i ja, efu.
nie ukrywam, że jechałam po dziewczęta z niemałym lękiem. bo przecież co jak nie uda mi się oswoić i będą dzikie i agresywne, jak będę źle karmić i takie inne. do tej pory co chwilę mam schizy: czy nie za dużo, nie za mało, czy dobrze...

Morfina
jest małym czarnym dumboszkiem. lubi sobie poleżeć, pospać, trochę niejadek. nieśmiała, choć to ona szybciej wychodzi z klatki na rękę. czasem się martwię, że jest smutna albo że ma depresję, ale może po prostu taki szczurzy charakter.
Serotonina za to
jest szurasem o szarym, cudownie miękkim, błyszczącym futerku, które z przyjemnością się tuli i całuje (jak się zasłuży). to ona jest prowodyrem wszelkich bójek i tym "ważniejszym w stadzie". ciekawski łobuz, bardziej śmiała, chociaż trzeba stać pół godziny przy klatce i prosić, żeby wyszła, bo akurat musi się podrapać, zjeść, zrobić siku i w ogóle "jak kocha to poczeka".
od początku naszej znajomości chodzą po mnie, ewentualnie po fotelu, na którym usiadłam z nimi pierwszego dnia. każdy inny obszar jest be. żadne łóżko, krzesło, stół (choć czasem dwa kroczki się zdarzą). wszystko odbywa się pod bluzą. klatka stoi otwarta od rana i czeka aż maluchy z niej łaskawie wyjdą, ale raczą tylko wystawić nos i wracają do koszyczka.
nie lubią dropsów jogurtowych (oddam w dobre ręce), Morfiny w ogóle nie można się doprosić, żeby zjadła coś, co jej daję, nic nie chce, żaden jogurt, wafle ryżowe, nic. Serotonina reflektuje na razie tylko na wspomniane wafle. jutro kupujemy szczurze biszkopty i gerberka i spróbujemy sposobu z łyżeczką.
wiem, że 6 dni to krótko i trzeba czasu, cierpliwości... ale się niecierpliwię

zdjęcia będą jutro. musimy zrobić. maluchy strasznie boją się aparatu. za pierwszym podejściem nie było ani jednego dobrego zdjęcia, za to mnóstwo kup.