Hertz miał wczoraj w nocy wylew. Wzięłam go na ręce, żeby go trochę pomiziać, ale był jakiś taki bezwładny i chłodny... siedziałam z nim do 4 rano i sprawdzałam, czy żyje. Mogłam z nim robić dosłownie wszystko... tu macie dowód:
https://lh3.googleusercontent.com/-Q4lv ... 520158.jpg (trochę niewyraźne, ale to jest Hertz wywalony do góry brzuchem na moim przedramieniu)
Zaczęłam sie martwić, jak położony na ziemi nie chodził, tylko się czołgał. Najszybciej u weta mogliśmy być o 8 rano, więc o 7 już byłam na nogach i pakowałam kluska do kocyka. Wetka z ogólnej kliniki niestety nie była w stanie postawić diagnozy i uzgodniłyśmy, że damy mu steryd i witaminy. Dr Gałganek, która prowadzi Hertza, zaczynała pracę o 12, ale jak pech, to pech - jest na urlopie. Techniczna z naszej lecznicy, która też ma szczury, od razu zdiagnozowała wylew i zaproponowała mi Arkę (bo naszej drugiej, awaryjnej wetki - Lewandowskiej, też dzisiaj nie było), która ma sprzęt i możliwość zrobienia badań na miejscu. Tym razem szczęście nam dopisało i dyżur miał dr Baran, u którego leczyłam jeże. Hertz dostał trzeci zastrzyk - witaminę B - i chyba 4 kolejne do domu, do tego wyższą dawkę karsivanu i steryd na sobotę.
Teraz dziadyga ma się nieźle, pije, ale jeść nie chce, śpi ze mną w łóżku, bo trzeba go dogrzewać. Widać poprawę, bo zaczął się buntować przeciw pokazywaniu brzucha

A że leje pod siebie, to muszę mu czyścić zasiurany brzuchol...