Minęło trochę czasu od kiedy byłam tu ostatnio i niestety znów smutne wydarzenia skłoniły mnie żeby tu zajrzeć. W piątek wieczorem wróciłam po dwutygodniowym wyjeździe, podczas którego szczurami opiekowali się rodzice. Kiedy mnie nie było, dosłownie dwa dni po moim wyjeździe, odeszła Rózia

Była naprawdę dobrym, pogodnym szczurkiem, do samego końca energicznym i o dużym apetycie. Mimo że jest mi smutno z tego powodu to jestem z tym w pełni pogodzona, bo już w momencie kiedy ją brałam wiedziałam że jest staruszką i zapewne długo u mnie nie zagrzeje. Nie żałuję ani odrobinę że wzięłam ją do siebie, wiem że dałam jej dobry dom na ostatnie 2 mce życia, które mogła przeżyć szczęśliwie z Molly i Nalą, bieganiem po pokoju, dobrym jedzonkiem i moim głaskaniem, chociaż za tym akurat nie przepadała

miała to szczęście że nie dopadła jej żadna choroba, odeszła cichutko we śnie, wg relacji mamy zwinięta w kuleczkę jak zawsze, bez żadnych nienaturalnych wygięć świadczących o tym że coś ją mogło boleć w ostatnich minutach..
Drugą złą wiadomością jest to że dziewczyny pochorowały się pod moją nieobecność - masa strupków, ciągłe drapanie...w sobotę z samego rana pobiegłam do doktora Ziętka, dostały invermektynę i chyba trochę im się poprawia, ale dalej mają strupki. Nala ma ich o wiele więcej, Molly w zasadzie tylko kilka przy uszach. Nie mam pojęcia skąd mogły złapać to paskudztwo bo rodzice nie zmieniali im jedzenia, żadnego wyposażenia..zmienili im raz trociny ale wypróżyli je w piekarniku tak jak ja to zawsze robię - i wiem na pewno że to zrobili bo były nawet lekko przypieczone gdzieniegdzie. Macie jakiś pomysł skąd jeszcze mogły to złapać?
A i z wizyty u weta mam aktualne wagi dziewczyn:
Molly 470g - tyle jeszcze nigdy nie ważyła choć nie widzę żeby jakoś przytyła szczególnie,
Nala 330g - schudła pod moją nieobecność zakładam że przez tą chorobę, bo ostatnio ważyła 350g..