
A więc, zacznijmy naszą opowieść od początku...
Pewnego słonecznego dnia zagościły pod moich dachem dwa uszate stworki...


... i od razu wywróciły moje życie do góry nogami.
Moja przygoda ze szczurkami zaczęła się wiele wiele lat temu, jednak ze względu na stan zdrowia mojego kociaka, kiedy ostatni ogonek się z nami pożegnał zrezygnowałam z dalszego doszczurzania. Kiedy w sierpniu, po długiej i ciężkiej walce o zdrowie Misiek musiał zostać uśpiony zdecydowałam się powrócić do ogoniastego świata.
Chłopcy, mimo, że traktują klatkę jako jadłodajnię i kibelek dostali w prezencie na 1 urodziny taką oto rezydencję... tadaaaam

Teraz parę słów o każdym z uszatych krasnoludków:
Henry (alias Henryczek, Niuniuś, HeniekNieWolno)


Mały łobuz. Od samego początku nie idzie go okiełznać



Jednak mimo wszystkich psot chłoputek jest kochanym szczurem. To ON dla mnie pięknie jako pierwszy zapulsował oczkami przy mizianiu. Szkoda, że mogę to robić, tylko kiedy kima w klatce, albo jadąc samochodem w koszyku (na wybiegu niestety ogarnia go szaleństwo i nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu). Ale może dlatego te chwile są takie wyjątkowe

William (alias Willuś, Kluska, Syneczek Mamutki)

Jest najukochańszym szczurem na świecie. Potworny z niego miziak, mógłby ciągle leżeć pod ręką przekręcając się z boku na bok (tak, żeby każda część szczurzego ciałka została porządnie wymiziana



W niedzielę dołączyły do nas dwa maluchy z Vivy. Niestety nie mam jeszcze ich fotek indywidualnych, wszystko w swoim czasie

Chłopcy, ku mojemu zaskoczeniu są bardzo odważni i kontaktowi. Dlatego też już wczoraj zaryzykowałam pierwsze spotkanie z moimi gadzinkami. No i powiem Wam, moi kochani, że byłam w szoku...
Jakiś czas temu trafiły do mnie na DT dwa labiki i próba połączenia ich z chłopakami zakończyła się stroszeniem, fukaniem i kilkoma siwymi włosami na mojej biednej głowie. Dlatego też przez wiele nocy przed przyjazdem maluchów nie mogłam spać, myśląc jak to się wszystko ułoży. I tak naprawdę pewnie jeszcze wiele nocy nie prześpię, ale...
...puściłam na stół w kuchni dwa małe okruszki, pozwiedzały, poniuchały, wyglądało na to, że czują się w miarę komfortowo. No i urodził się w mojej głowie szatański pomysł, żeby spróbować zapoznać je chociaż z Willusiem - wiadomo on kocha wszystkich i wszystko. Chłoputki się obwąchały, William zajrzał chyba wszędzie, gdzie się dało (nie wyłączając pyszczków maluchów) i każdy z osobna zajął się swoją higieną.
No więc stwierdziłam, co tam, spróbuję z Henrykiem. Puściłam go do reszty i... dokładnie to samo. Zero puszenia się, fukania. Po jakiś 15 minutach Willuś wyiskał kruszynki. Na początku były grzeczne i pozwalały mu na wiele, aż im głowy do góry podskakiwały


Jednak po chwili kapciurek się zdenerwował i zaczął piszczeć. Willuś się obruszył i sobie poszedł. Wydaje mi się, że pierwsze spotkanie mogę uznać za zakończone umiarkowanym sukcesem

No, to chyba tyle na chwilę obecną. Jeśli udało Wam się przebrnąć przez moje wypociny, bardzo dziękuję
