Zacytuję z mojego tematu o ogonkach...
Nie mogę się uspokoić od kilku godzin.gosja1 pisze: Totalnie się tego nie spodziewałam. Przedwczoraj dostał leki na serce, i zaczął chudnąc, więc myślałam, że wszystko będzie dobrze. Tym bardziej, że biegał i skakał, i był radosny. Może czarę przelało to, że ostatnio go przestraszyłam i to serduszko musiało wytrzymać takie obciążenie i stres...Bo jestem pewna, że to serce... Mimo tego zawiozę go na sekcję...
Siedział w koszyku na górze klatki i nagle zaczął się tam miotać, próbował z niego wyjsć, a w końcu wypadł na półkę poniżej. Obserwowałam co się dzieje. Jak już wypadł to miał tak jakby drgawki. Wzięłam go na ręce, próbowałam mu jakoś pomóc. Najpierw myślałam, że się zadławił, bo czasem to mu się zdarza... Próbowałam otworzyć mu mordkę i przytrzymać język, bo widziałam, że mu przeszkadza, ale sam też otwierał, to nic nie dawało...
Zaczął wiotczeć na moich rękach. Jeszcze oddychał, ale ledwo co...
W końcu posiniała mu mordka, całkiem opadł z sił... To trwało może parę sekund...Czuję, jakby wieczność..
Wczoraj jeszcze śmiałam się, że ma nosek jak guzik, kiedy wystawiał ryjek z hamaka, przyglądając mi się i strzyżąc uszkami...
To nie jego śmierci się spodziewałam. Byłam na to totalnie nieprzygotowana...
Boguś je jak mrówka. Nawet dzisiaj rano martwiłam się, co z nim będzie...
A to mój puchaty miś wydał ostatnie tchnienie
Pewnie gnicie przed komputerem nic nie pomoże. Czekam na koleżankę. Pójdzie ze mną, by zanieść go na sekcję do lecznicy.
Dwa tygodnie rtg Marcelka było w porządku. Było słychać jakiś tam szmer, ale jeden wet to usłyszał, a drugi nie. Nie dostał wtedy leków, miał po prostu chudnąć, bo było z nim ok. Trochę schudł. Powoli, ale byłam pełna nadziei. Już od dawna próbowałam go odchudzić, ale może trochę ze zbyt małym przekonaniem, może nieskutecznie. Szczurki parę razy na długo w ostatnim czasie były u moich rodziców. Miał tam wiele kryjówek z jedzeniem, więc to było trudne, ponieważ nie bardzo mieliśmy tam dostęp.
Dzisiaj rano zastanawiałam się jak Marcel poradzi sobie bez Bogusia. Nigdy nie myślałam na odwrót. Boguś jest słaby, chudnie, wczoraj wieczorem nie chciał jeść. Dzisiaj rano było już lepiej. To jednak nagle mój pluszak wypadł, a może próbował wyskoczyć z koszyka, przerażony tym, co się z nim dzieje. Jestem pewna, że przerażony... Kiedy go brałam, to już tracił ostatnie oddechy.
Jeszcze rano wyjadał z hamaka resztki jajka, które się tam przykleiły, gdy wcześniej dokarmiałam Bogusia.
Miałam dzisiaj wrażenie, że przebiegł przez pokój i szybko się zmęczył, ale myślałam, że mi się raczej wydawało. Potem wspiął się na górę klatki. Było w porządku. Jeszcze do niego zaglądałam. Ułożył się w tym nieszczęsnym koszyku.
Wczoraj wystawiał głowę z klatki i robił te swoje śmieszne miny. Ruszał swoim różowym noskiem-guzikiem. Pokazywałam mężczyźnie, jaki jest śmieszny.
Podskakiwał, był naprawdę radosny. Takiego go zapamiętałam i takiego mam w myślach, kiedy sobie przypominam.
Tak naprawdę to są dwa nieszczęścia.
Naprawdę nie brałam pod uwagę, że to Boguś będzie musiał żyć bez Marcelka. Kochał go bezgranicznie. Oddałby za niego życie. Kiedy Marcelek zapiszczał, bo go kąpałam z powodu łupieżu, to Boguś przybiegał i stawał na brzegu miski, doglądał, czy wszystko jest w porządku. Zawsze był obok niego. Chodził mu "przeszkadzać" w ukrywaniu się pod szafą. Coś tam do niego zawsze mówił (popiskiwał, jakby pytał "mogę się przytulić? mogę?"). Nie zawsze otrzymywał pozwolenie. Marcelek też był do niego przywiązany, lecz bardziej powściągliwie. Kiedy jednak Boguś zaczął chorować, to często go wylizywał, mył, kiedy przez dłuższy czas nie było go w klatce, to szukał go. Jednak w tej całej przyjaźni myślę, że to Boguś bardziej się "angażował" i wymuszał te wszystkie bliskie sytuacje, zawsze się do niego przymilał i największym szczęściem dla niego było, gdy Marcel go iskał, albo choćby spał z nim i ogrzewał go. Teraz nie będzie jego przytulanki.
Pewnie przez to, że nigdy nie brałam pod uwagę tej ewentualności, jego śmierć uderzyła we mnie w tak mocny sposób.
Kiedy wzięliśmy szczurki, to Marcelek był tym śmieszniejszym, skoczniejszym, bardziej przyjaznym... Tym, który ukradł moje serce. Choć potem Boguś też się ze mną zaprzyjaźnił, to jednak Marcelek został moją iskierką.
Moją lizawką. Uwielbiał być drapany w grzbiet. Lizał wtedy jak szalony. I te jego manikiury... Zawsze podgryzał mi paznokcie, nie zawsze powodując tym moje zadowolenie. Rzadko się zatrzymywał. Kiedy zbyt długo się go trzymało, to taranował. Chyba, że odpowiednio go trzymając drapało się go pod pachami! Czasem nawet zapulsował oczami, czy zazgrzytał zębami ze szczęścia, ale raczej rzadko pozwalał na tyle czasu pieszczot, aby do tego doszło.
Rozbroił mnie tym, że dopiero po kilku miesiącach swojego życia przypomniał sobie, że ma ogon. I wtedy zaczął go sobie myć, regularnie. Ogonek pozostawał czysty i różowy. Śliczny, jak cały mój puchatek.
Przez większą część jego życia mieliśmy stałą różnicę zdań. Ja uważałam, że powinien mieć obcięte pazurki, a on uparcie uważał, że nie będzie leżał bez ruchu. W końcu przestałam się tym przejmować, przestałam mu je obcinać i przyzwyczaiłam się, że drapie. I wtedy zaczął je sobie sam obgryzać.
Wszystko robił sam. Mył się sam najpiękniej. Zawsze puszyste, miękkie futerko. Spędzał godziny na hamaku myjąc się. Nawet podeszwy stópek były wyszorowane...! Rozczulał mnie myciem uszek. I łapek.
Sypiał jak jeż. Zawinięty w kłębek, z głową pod brzuszkiem
![Smiley :)](./images/smilies/smiley.gif)
Lubił jeść, żył bezstresowo. Czasem troszkę się denerwował, ale raczej nawet wizyta u weterynarza nie wyprowadzała go z równowagi. Nie było nigdy serii bobków, strachu, wybałuszonych oczu. Sporadycznie coś tam go przestraszało. Rzadko. To Boguś był od czuwania.
Marcelek, gdy już zasypiał, to na całego. Śmiałam się zawsze, że on to już jest wyewoluowanym szczurem bez instynktów. Kiedy spał to można sobie było skakać, nawet oczu nie otworzył.
Podczas podróży w transporterku w samochodzie również niczym się nie przejmował. Pewnego razu odwróciłam wzrok od drogi, patrzę, a szczur do góry nogami leży. Zawołałam go i zero odpowiedzi. Akurat stanęłam na światłach, więc otworzyłam transporter i puknęłam szczura palcem. Żadnej reakcji! Wyjęłam go, a szczur otworzył oko i spojrzał z naganą "po co mnie budzisz bez sensu?".
Taki właśnie był.
Wystawał zza szafy, spod szafy, zza krzesła, z różnych miejsc, brykał, stawiał uszka, ruszał noskiem. Był cudowny. Całe życie tak radosny i śmieszny jak na moim avatarze...
![Obrazek](http://img100.imageshack.us/img100/231/p1030084c.jpg)