Dawno nic tutaj nie pisałam, ale jako że dużo się pozmieniało, to postanowiłam uaktualnić ten wątek. No i też dlatego, że poszerzyło się grono osób z forum, które mnie kojarzą i mogą być zainteresowane, co u moich szajbek
Temat tego wątku niestety i stety nie jest już aktualny. Niestety - bo Szubiego nie ma już z nami, a stety - bo pojawił się Speedy.
Zacznę jednak od tego, jak to się stało, że nie ma Szubiego. Opisywałam to już kilka razy, różnym osobom i nie jest to miła historia, więc z oporami, ale piszę.
W sierpniu tego roku, gdy wyjechałam na wakacje, szczurami zajmowała się moja mama. Przychodziła do nich codziennie, bo na szczęście ma blisko, zmieniała im wodę, dawała jedzenie i chwilę z nimi była. Szubi to był taki "szczurzy pies" - gdy tylko wchodziło się do domu, był już przy kratkach węsząc i domagając się kontaktu. Zawsze był najbardziej "do ludzi" ze wszystkich moich chłopaków, nigdy mnie nie ugryzł, nawet jak się dopiero poznawaliśmy, najbardziej lubił pieszczoty no i w ogóle naj. Powinno się pewnie kochać wszystkie szczury po równo, ale jak umarł, to nie było co się oszukiwać - umarł mój ukochany szczur.
Gdy wróciłam z wyjazdu dowiedziałam się, że Szubi nie żyje. Moja mama po konsultacji z moim chłopakiem (na forum się chyba pisze TŻ, nie?) uznała, że nie będą mi mówić od razu, bo i tak nic na to nie poradzę, a będę się stresować (byłam na wyjeździe jako wychowawca kolonijny, więc rozumiem ich decyzję). Okazało się, że któregoś dnia, gdy mama przyszła, Szubi nie wyszedł, żeby się z nią przywitać. Od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Szubi leżał sztywny na dnie klatki. Mama obejrzała go dokładnie (ku przerażeniu mojego taty, że maca nieżywego szczura, który może był chory) i nie miał żadnej ranki, zupełnie nic. Zdecydowali się zakopać go w lasku, który jest nieopodal - niestety nie wiedzieli, że można zrobić sekcję.
Gdy wróciłam, zobaczyłam, że cała klatka i ściana za klatką były w kroplach porfiryny, sprzątałam to i płakałam - masakryczne doświadczenie. Od razu pojechałam z chłopakami (którzy mimo że minęło kilka dni, byli cały czas lekko przerażeni) do dr Rzepki, żeby sprawdzić, czy u nich nic się nie dzieje i zapytać, co mogło stać się u Szubiego. Okazało się, że są zupełnie zdrowi - zresztą półtora miesiąca wcześniej wszyscy byli u weterynarza na kontroli i wszystko było ok... Dr Rzepka powiedziała, że skoro był taki młody (miał tylko rok i trzy tygodnie) i jego zachowanie do ostatniego dnia było zupełnie normalne, to najprawdopodobniej się po prostu udławił

Strasznie głupia śmierć

A krople porfiryny to było jego prychanie ze stresu...
Z jednej strony było mi przykro, że umarł w taki głupi sposób i tak wcześnie - o wiele za wcześnie. Spodziewałam się, że szczury mogą chorować, że mogą mieć nowotwór. Ale zupełnie się nie spodziewałam, że mogą tak szybko i tak nagle mnie opuścić...
Z drugiej strony dla mnie oznaczało to też, że mogę się trochę uspokoić, że nie można było nic na to poradzić, bo ani niczego nie zaniedbałam, a nawet jakbym była w Warszawie, to mogło mnie akurat nie być w domu. Bo przed wizytą miałam ogromne wyrzuty sumienia i zastanawiałam się, co można było zrobić, żeby temu zapobiec.
Minęły 4 miesiące życia chłopaków we dwójkę i postanowiłam powiększyć stado. M.in. także dlatego, żeby ich trochę rozruszać, bo oni są mniej ruchliwi i ciekawscy, a jeszcze chyba czas wpłynął na to, że się zrobili trochę leniuchami.
O drugiej części tej historii napiszę za jakiś czas, bo już starczy tego pisania na teraz
Dajcie znać, jeśli ktoś to czyta, żebym wiedziała, że jest po co pisać
