Tytułem wstępu i wprowadzenia:
Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze internet ogólnodostępny nie był, a ja gimnazjalistką byłam, dostałam od koleżanki na klasowe mikołajki szczurzyczkę szarą urody przecudnej.
Małe toto było, miało koło miesiąca, rodzice nic nie wiedzieli - zawsze na gryzonie (poza chomikami) było, że fuj i że ble i że mam nie przeginać. Ale słowo się rzekło- szczuras u płota. Wróciłam po szkole do domu i dzwonię do mamy.
"Mam dwie wiadomości, dobrą i złą."
"Jaka jest zła?"
"Mam szczura" (powiedziane przerażonym głosem pt. wybacz mi mamo)
"A dobra?"
"Mam szczura!" (szczęście i radość w tych dwóch wyrazach)
"Hmpff..." (Złowrogo)
Jednak gdy tylko mama wróciła i jej wzrok padł na Szyszkę (bo tak bydlę się zwało) zaczęła się miłość od pierwszego wejrzenia!
(marchewki, rosołki, smakołyki, mizianie, spacerki po tapczanie.. Do dziś tata mówi "Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że będą po mnie szczury biegać, a ja się będę z tego cieszył"... Tak, mam najwspanialszych rodziców na świecie)
Szyszka niestety była szczurem samotnym w wyniku mojego braku wiedzy, jednakże oprócz niej była również psina, Figa, pies kochający cały świat. Skumały się te dwie panny, Szarak podstawiał Łaciatej zadek do lizania, razem żebrały i gdzie szczur tam Figa. Miłość. Zresztą- zawsze jak zabierałam gdzieś Szczurę w kapturze, tam wzbudzała same pozytywne uczucia.

Niestety i jedna i druga już nie żyją. Szyszka odeszła ode mnie po około dwóch latach razem, Figa trochę ponad rok temu. I będę zawsze za nimi tęsknić.
Pół roku temu zaadoptowaliśmy z mym Lubym dwóch myszów z wpadki, jednak niestety ostał się jeden. Bongos indywidualista.

A parę miesięcy temu następuje historia właściwa...
(Do rzeczy).
Rozmyślaliśmy nad szczurami, ale zawsze było coś, zawsze coś przeszkadzało.
Aż któregoś pięknego dnia, kiedy kończyłam (nazwijmy to) pracę Luby do mnie zadzwonił i powiedział, żebym szybko podeszła tam i tam (jako, że to praca na świeżym powietrzu i ze znajomymi, to mogłam sobie na to pozwolić). Lecę i widzę, że mężczyzna mój trzyma pudełeczko (takie z zoologa, z dziurkami). Myślę sobie "o nie! przywiózł Bongosa, czy jak?". Zaglądam do środka- mały, czarny, śliczny, ciekawski i ufny szczurek. Jako, że już byłam doinformowana, że szczury to razem - sprawiliśmy sobie od razu szare cudo. Wiem teraz, że zoologi złe i w ogóle (następne kluski będą na pewno z innych źródeł), ale muszę pochwalić sprzedawcę, który mojego mężczyznę poinformował, że szczur to zwierzę stadne, wypytał, czy na pewno mamy warunki na szczury, czy mamy wyprawkę i czy wiemy z czym to się wiąże. Aż się zdziwiłam podejściem.
No, po moich długich wywodach przyszła pora przedstawić zwierzaki.
Samuel, czarna iskra z białym brzuszkiem i łapkami, wszędzie go pełno. Sprawdza ząbkami wszystko na swojej drodze, bo a nuż będzie jadalne? Odważna bestia, niczego i nikogo się nie boi, leci jak przecinak i włazi całkowicie obcym ludziom na ręce, spodnie czy co tam napotka na tapczanie. I nie usiedzi w miejscu dłużej niż pięć minut. A jak już biega to w podskokach i z wysoko uniesionym pyszczkiem. Czyścioch. Jego futerko pachnie trochę jak miód gryczany.
Tu z banankiem, omnonmnom...


O! Jedzenie? Jedzenie? Co tam masz? Pokaaaż...

Ramzes. Szczur pieszczoch i "strachobździej". Przy każdym głośniejszym dźwięku ucieka pod bluzę/pod pachę/na kolana. Tupta przy ziemi, powoli, dopiero jak się rozkręci pokazuje na co go stać i jak bardzo jest skoczny. Większy od Samuela. Brudas straszny. Pachnie szczurzym szczoszkiem i śpi w czymś co z założenia ma być toaletą (oni chyba nigdy się nie nauczą bombić w jedno miejsce...). Wielbiciel hamaków. I niezdara. Z początku do wszystkich nieufny, ale jak już się naniucha i w końcu wejdzie na obcą dłoń to lubi być pogłaskany zanim zacznie latać. Uwielbia tulić się do owłosionej klaty mego lubego.

Na hamaczku.

W pełnej okazałości.

A tutaj wcina bananka- trochę jak chomik wyszedł.

Cudowne stworzenia jednym słowem!

Pozdrawiamy!