Moja przygoda zaczęła się (tak mi się wydaje) dosyć typowo. Gdy byłam w gimnazjum wraz z siostrą i koleżanką wybrałyśmy się do sklepu zoologicznego, do którego ja zachodziłam po lekcjach. Traf chciał, że w klatce siedziały trzy szczurki - albinos, kapturowy i czarny z białym brzuszkiem. Nie zastanawiając się długo poleciałyśmy do mamy z prośbą, żeby pozwoliła na zakup. Mama jest osobą bardzo tolerancyjną i stwierdziła, że kolejny zwierzak nie zrobi różnicy (miałyśmy już wtedy dwa psy, kota, trzy myszki japońskie i rybki w 100l akwarium
![Smiley :)](./images/smilies/smiley.gif)
). Po otrzymaniu zgody kupiłyśmy dwie sztuki (trzeciego kupiła koleżanka) i stałyśmy się posiadaczkami czarnego i białego tchórzyka - mój był albinosek (dostał na imię Alukard - pieszczotliwie nazywany Alusiem), a moja siostra wybrała (jak się później okazało) samiczkę, która dostała na imię Heera [hira]. Szczurki były niezwykle sprytne - zwłaszcza Aluś. Za to Heera była najsprawniejszym szkodnikiem jakiego widziałam xD Przeżyły swoje i wydawało się, że będzie spokój z tego typu zwierzakami, ale nie... ^^'
Koleżanka zimą zeszłego roku była na praktykach w owczarni (studiujemy zootechnikę i mieliśmy praktyki na uczelni). Podczas ścielenia boksów z balotu słomy wypadło szczurze gniazdo. Było tam 5 maluchów. Niestety, mamę szczurków dopadł pies. Szczurki miały zostać zabite, ale pan pracujący na owczarni powiedział, że on jednego weźmie, bo już kiedyś tak odchował. Koleżanki patrzą i myślą, że szkoda dać im zginąć. No to telefon do drugiej zaszczurzonej koleżanki - czy się zajmie pozostałą czwórką. Oczywiście znajoma była chętna
![Smiley :)](./images/smilies/smiley.gif)
Dzieciaczki były jeszcze ślepe, na dodatek jeden miał paskudną ranę na szyi - pamiątka po psie, który jakoś go też dosięgnął.
Szczurki rosły w cieple i dobrobycie, karmione kocim mlekiem i kaszką dla dzieci. W miocie była jedna samiczka i trzech chłopców. Dziewczynkę przygarnęła bliżej nie znana mi dziewczyna, z którą obecnie koleżanka, która odchowała szczurki nie ma kontaktu. Zostały same chłopaki. Jednego z nich ww koleżanka postanowiła sobie zatrzymać - dostał piękne imię Burton
![Smiley :)](./images/smilies/smiley.gif)
Zostały dwa. Wiedząc, że miałam kiedyś paskudnika, koleżanka pyta mnie czy nie chcę jednego. Myślę sobie - no dobra. Jeśli ten z dziurą przeżyje to oznacza, że jest mi pisany i to przeznaczenie - musi być mój. Został ostatni. Co z nim zrobić? Szybkie pytanie do siostry czy ona nie chciałaby tego ostatniego. Chwila zastanowienia - ok
![Cheesy :D](./images/smilies/cheesy.gif)
Okazało się, że "dziurawy" przeżył, a więc oba trafiają do nas
![Tongue :P](./images/smilies/tongue.gif)
Dostały imiona: Loki i Weles. Odebrałam je jakoś w okolicach czerwca (jeśli się nie mylę) i z pierwszym lipca wyjechałam na praktyki wakacyjne do Janowa Podlaskiego (a mieszkam niedaleko Gdańska) zostawiając swoją pociechę wraz z psem i całym pozostałym inwentarzem pod opieką mojej siostry. Coś mnie jednak tknęło i jakoś w połowie praktyk, gdy stałam na środku hali lonżując konia, dzwonię do siostry, niby luźna rozmowa i pada takie wiszące od kilku tygodni stwierdzenie, że ona jednak swojego szczura nie chce. No cóż było robić? Jeden szczur w tą czy wewtą xD (wtedy nie wiedziałam jeszcze, że szczury muszą być minimum dwa, bo aż tak się nie interesowałam).
I tak zostałam szczęśliwą właścicielką dwóch dzikich dewastatorów, które niszczą wszystko co znajdzie się w zasięgu ich łapek wystawionych z klatki xD