Dzisiaj dzień wielkich zmian - prawie cała banda otworzyła oczka!

Widzą jeszcze bardzo słabo, ale od razu bardziej ruchliwe i ciekawskie się zrobiły: łażą po całej klatce, zwiedzają każdy kąt, nie dają odpocząć swojej mamie (szczególnie największy i najsilniejszy Lucek - ten mały diabeł wszędzie ją dopadnie i wisi przyssany do niej jak żarłoczna włochata pijawka). Tylko Kasjusz, nasz mały słabiaczek, wciąż oczka ma zamknięte - nawet Gaja i Tytus go wyprzedzili. Teraz jednak dzieciaki żywo zainteresowały się tym, co zjada ich mama, więc mniejsze malce szybko powinny nadrobić zaległości. Aurelka zawzięcie skrobała dziś ząbkami kawałek razowego chleba, a Felicja zlizała mi z palca trochę mleczno-ryżowej kaszki o smaku bananów. Dzisiaj Bassilla, szczurza mama, po raz pierwszy dostała tę kaszkę, więc dzieciaki jeszcze nie kojarzą, że to dobre. Nie wątpię jednak, że szybko się nauczą. Bystre są.
Przyjrzałam się dzisiaj Julce i okazało się, że ona też - tak jak Flawia - ma czerwone oczy. W pierwszych dniach życia zdawały się ciemne, takie jak u czarnookiego rodzeństwa. Teraz jednak nie ma wątpliwości, że mają piękny, bordowy odcień.
Swoją drogą, jak pewnie już zauważyliście, nie sposób Gai, Julki, Aurelki i Kasujsza "agutkami" wciąż nazywać. Ten kolor nijak nie chce być aguti. To taki jednolity, łagodny brąz, jak kawa latte.

Nie mam pojęcia, jak nazywa się ten odcień i jakie geny za tym stoją (tak jak nie wiem, co spowodowało pofałdowanie futerka większości dzieciaków), ale niezbyt mi ta niewiedza doskwiera. Piękne są, prawda? Piękne i zdrowe. A to najważniejsze. (Choć jestem zdania, że dla nich byłoby lepiej, gdyby wszystkie były czarnookie i miały długie, proste, całkiem normalne wibrysy... :>)
Fotki później, jak będę miała czas i siłę...
