Dziś około godz.18 Patryś zasnął już na zawsze...
Jakieś 3 godziny wcześniej wszystko było jeszcze ok. Koło godziny 18 musiałam wyjść z psem żeby się załatwił i wtedy zajrzałam do Patryka. Wiedziałam że to już koniec, bo leżał i zupełnie nie reagował na nic, strasznie szybko i mocno mu waliło serduszko, nie zamykał jednego oczka w ogóle i co chwile miał takie chorobliwe ataki nagłego mycia pyszczka i drapania się. Pogłaskałam go i położyłam w ciepłe, wygodne szmatki. Myślałam, że najszybciej jak to możliwe polecę z psem a jak wrócę to wezmę Patryka do łóżka i będę nad nim czuwać. Niestety nie zdążyłam. Jak wróciłam po około 5 minutach, to było już po wszystkim. Z jednej strony to dobrze, bo nie męczył się i umierał w miejscu które dobrze znał i czuł się w nim bezpiecznie.
To może teraz napiszę nieco o Patryku, żeby chociaż coś po nim pozostało. Patryk urodził się jakoś w połowie lipca 2010r. Wg kalkulatora, na ludzkie miałby 78 lat (żył ok. 2 lata i 7 miesięcy). Był moim pierwszym szczurem. Jako, że w tamtym czasie byłam głupia i wydawało mi się, że ludzie przesadzają z tymi adopcjami na forum, no i obawiałam się że w takim toku nigdy nie doczekam się szczurów, założyłam że po prostu kupię szczurki w sklepie. Od kiedy pamiętam fascynowały mnie te zwierzęta, bardzo chciałam mieć szczury ale nigdy wcześniej nie mogłam sobie na nie pozwolić. Kiedy po około 18 latach umarła moja ostatnia szynszyla, poinformowałam rodziców, że teraz będę chciała zrealizować swoje marzenie i zacząć przygodę ze szczurami. Rodzice nie sprzeciwiali się, bo od kiedy pamiętam miałam zwierzyniec w domu.
Najpierw był żółw stepowy- z przemytu, kupiony od rusków na targowisku (takie były kiedyś czasy niestety), ale szybko żółw przestał jeść i umarł. Następnie były szynszyle- rodzice kupili je kiedy miałam jakieś 4 lata, od jakiegoś znajomego kolegi, który prowadził hodowlę futerkową- tak więc dwa, juz około roczne szynszylaki zostały uratowane przed zabiciem. Jako że ferma była nastawiona na futra, a zwierzaki trafiły do nas dość późno, to nigdy do końca nie dały się oswoić, aczkolwiek były bardzo sympatycznymi stworami. Szynszyle sobie u nas mieszkały i po kilku latach trafiła do nas dodatkowo myszka. Siostra przyniosła bez wiedzy rodziców i jeszcze pamiętam jaka była wtedy awantura. Mama straszyła siostrę, ze jak nie znajdzie jej nowego domu, to wypuści ją do piwnicy. Ostatecznie po jednym dniu zmieniła zdanie, i myszka stała się ulubienicą mamy, podkarmianą przez nią smakołykami nieustannie. Jako że ja pozazdrościłam siostrze, to i mi rodzice kupili myszkę. Potem doszła kolejna i jeszcze jedna kupiona za złotówkę. Ta ostatnia nazywała się Ruda ale niedługo potem zmieniła imię na Mamuśka. Kosztowała ona tylko złotówkę, bo ktoś przyniósł ją do sklepu od siebie z domu, a była ona już dorosła. Zrobiło nam się żal Mamuśki,bo w sklepie siedziała sama i na dodatek pewne było, że ktoś zaraz kupi ją dla węża. Zabraliśmy ją do domu. Była śliczna ale po ok 2 tygodniach zrobiła się mocno gruba. Kiedy jej brzuszek nabrał dość kanciastych kształtów i dodatkowo zaczął się ruszać, wiedzieliśmy że lada dzień wyklują się małe kluski
![Smiley :)](./images/smilies/smiley.gif)
U nas były do tej pory tylko samiczki, więc w ciąże musiała zajść w u poprzedniego właściciela. Kluski podrosły i w porywach mieliśmy 9 myszaków w domu (3 nasze i 6 maluchów). Nie było mowy aby zostawić małe w domu, więc oddaliśmy niestety do sklepu. Myszki nie żyły długo bo do ok. 1,5 - 2 lat, więc naturalnie "hodowla" wygasła. Szynszyle nadal żyły i miały się dobrze. W wieku ok. 15 lat odszedł samczyk.Została sama samiczka. Jakoś wtedy pojawił się u nas Maksio- piesek ze schroniska- baaaaardzo długo wyczekiwany, namawiany, wyproszony u rodziców. Wiosną 2008 roku przypadkiem znalazł się podlot sroki- odkarmiony i wychowany przeze mnie dorósł, nauczył się latać i szukać pożywienia, po czym w wakacje wypuszczony został na wolność w ogródku babci. Następnej wiosny, po burzy mama przyniosła ledwo-żywego pisklaka szpaka. Myśleliśmy że nic z niego nie będzie, ale szpaczysław wyrósł na dorodne ptaszysko i po opanowaniu umiejętności łapania robactwa został wypuszczony u babci w ogródku. W 2010 roku na początku wakacji umarła szynszyla. Wtedy w domu został tylko pies i jakoś tak pusto się wydawało.
We wrześniu 2010 pojechałam rowerem do sklepu zoologicznego, gdzie były szczurki. Chciałam się tylko rozeznać w sytuacji. Były tam i dorosłe i młodziaki. Samce oddzielone od samic. Wszystkie w dużych klatkach. Okazało się, że dziewczyna pracująca w sklepie prowadziła tzw "własną hodowlę". Trochę się jej popytałam o to i owo i kiedy dziewczyna otworzyła klatkę z samiczkami a te zaczeły wyłazić i z zaciekawieniem się mi przygladać, już widziałam że bez szczurów nie wyjdę. Młode samiczki (3) wszystkie były identyczne- aguty o zmierzwionej sierści i kręconych wąsach. Nie wiedziałam które wybrać, ale jedna z nich miała białą końcówkę ogona a 2 pozostałe całe ciemne ogony. Tak więc wybrana została samiczka z jasną końcówką i jedna z ciemnym ogonkiem.
Maluchy były dość bojaźliwe i żeby je oswoić nosiłam je godzinami w bluzie. Bardzo długo nie miały imion, bo jakoś nie miałam weny
![Cheesy :D](./images/smilies/cheesy.gif)
Po około roku nastąpił przełom i zauważyłam, jak tworzy się pewnego rodzaju więź między mną a szczurami. Wtedy dostały imiona- moja mała siostrzenica wymyśliła, że jeden będzie Baniokiem a drugi Patrykiem i tak już zostało
![Wink ;)](./images/smilies/wink.gif)
Baniok zawsze był bardziej zdystansowany i wolał towarzystwo Patryka niż moje, Patryk był inny. Po roku oswajania tak się ze sobą zżyliśmy. Patrykowi od małego, do ostatnich dni zostało wysiadywanie godzinami w mojej bluzie. Patryk dawał mi też ostro popalić. Był okrutnym gryzoniem- wszędzie wygryzał dziury, przegryzał kable itp. Zniszczeń było co niemiara. Baniok był grzeczniejszy, ale był okropnym żarłokiem przez co przytyło mu się nieco i miał okrutny nawyk obgryzania prętów. Pewnego dnia jesienią znalazłam Banioka chodzącego w kółko po klatce jak w jakimś transie. Szybko uruchomiłam forum, żeby sprawdzić co mu może być i żeby wydrukować jakieś wskazówki żeby dać weterynarzowi. Oczywiście to była sobota, więc mojego szczurzego weta nie było. Poszłam do jedynej otwartej kliniki w pobliżu, ale kobieta nie znała się na szczurach, jednak jak się potem okazało, doraźnie podała dobre leki i Baniok dotrwał do poniedziałku i wizyty u mojego szczurzego weta. Diagnoza- zapalnie ucha. Kamień spadł mi z serca. Leki ładnie działały, wszystko było ok, do momentu, jak po 2 tygodniach nastąpiło nagłe uodpornienie na antybiotyk i trzeba było podać inny. Antybiotyk zmieniony i znów ta sama historia, następny to samo, w międzyczasie doszła padczka. Walka z chorobą trwała od końca października do lutego. Przyszedł taki moment, że szczur nie potrafił już sam funkcjonować, pojawiły się okropne objawy neurologiczne: diagnoza- jakiś paskudny ropień powstały z zapalenia ucha. Niestety Banioka musiałam uśpić, bo bardzo cierpiał.
Patryk został sam. Szukałam na forum starszej koleżanki dla niego, ale akurat był jakiś zastój adopcyjny. Będąc pewnego dnia w galerii handlowej z siostrą zobaczyłam że mają szczurki. Wiem, że nie powinnam, ale pod wpływem siostry kupiłam młodą samiczkę. Mała została nazwana przez moją siostrzenicę Koleżanka. Była urocza i nie bała się, była oswojona, bo ktoś przyniósł młode szczurki do sklepu ze swojego domu. Koleżanka początkowo była mocno upierdliwa jak to młodziak. Patryk był wtedy w pełni sił więc bardzo mu to nie przeszkadzało. Dał się nawet zdominować przez malucha, mimo że do tej pory to on był 100% tyranem
![Cheesy :D](./images/smilies/cheesy.gif)
Koleżanka dość szybko się uspokoiła i razem z Patrykiem tworzyły zgrane przyszywane rodzeństwo. Niedługo po przybyciu Koleżanki Patryk zaczął produkować mleko. Zaraz do weta na leczenie. Laktacja ustała, ale Patrykowi wyrósł gruczolak gruczołu mlecznego. Rósł powoli i wycięty został dopiero latem, tak na wszelki wypadek póki nie był jeszcze tak duży. Po ok 2 godzinach od operacji drżącymi rękoma odebrałam telefon z kliniki, że można odebrać zwierzaka. Nadal nie widziałam czy się udało, bo głupia nie zapytałam. Patryś podobno wybudził się nieco później niż zakładał wet, ale było wszystko ok. Po operacji 2 dni był obolały, bo pół boku wycięte, ale już 3 dnia nie mógł wytrzymać bez Koleżanki, więc rekonwalescencja przebiegała już w dużej klatce. Wszystko pięknie się zagoiło. Pierwszej nocy zostały wygryzione 2 szwy i od tej pory temat szwów został przez Patryka zapomniany. Później pojawiły się kolejne małe guzki, ale podjęłam decyzję że nie będę wycinać, bo rosły naprawdę wolno, a Patryk powoli zaczynał się starzeć. Koleżanka od zawsze była dość niezdarna i nie potrafiła skakać jak Patryk, ale myślałam że już taka jej uroda. Na jesień zobaczyłam że ma problemy z trzymaniem jedzonka w łapkach, ale następnego dnia było wszystko ok. Jakiś czas później sytuacja się powtórzyła, ale następnego dnia Koleżanka chodziła tak, jakby oślepła. Czym prędzej wet- diagnoza: infekcja w centralnym układzie nerwowym- prawdopodobnie zapalenie mózgu. Leki w ruch. Sterydy i antybiotyk dały ładną poprawę. Kiedy już bylismy umówieni na ostatnią wizytę kończącą leczenie oczywiście... gwałtowne załamanie. Zmiana leków nie wiele dała i po kilku, dniach pewnego wieczoru Koleżanka zachowywała się tak jakby to miał byc koniec. Wszystko było już pozamykane i stwierdziłam, że rano polecę do weta żeby skrócił jej cierpienia. Nie zdążyłam. Mała męczyła się przez całą noc i o 4 nad ranem odeszła.
Patryk po raz kolejny został sam. Był już w takim wieku, że zastanawiałam się czy chcę kolejne szczury. Po kilku dniach nie wytrzymałam i podjęłam decyzję, że adoptuję 2 maluchy, tak żeby Patrysia za bardzo nie gnębiły. Znalazłam ogłoszenie
Mani, napisałam ale nie wierzyłam że mi się uda ta adopcja. A jednak się udało i Patryk znów miał towarzystwo
![Smiley :)](./images/smilies/smiley.gif)
Dalsza część historii jest już tutaj.
Wszystkie te perypetie sprawiły że niesamowicie zżyłam się z Patrykiem a on ze mną. Był cudownym szczurakiem. Do tej pory mam wrażenie, że jest tutaj ze mną.
Wiem, że rozpisałam się okrutnie, ale dzięki temu czuję się o niebo lepiej, nawet jeśli nikt tego nie przeczyta.