Wiedziałam, że jest chory, bardzo chory...
Był chory prawie całe życie. Zachorował na zapalenie płuc zaraz po tym, jak go wzięłam z laboratorium. Miał 4 miesiące i już był umierający. Dr Wojtyś nie dawała mu szans na przeżycie, ale Maruń sie nie poddawał. Udowodnił, że być umierającym, a umrzec to dwie różne rzeczy. Owszem, umarł z tego powodu, ale dopiero po roku (Mając 1 rok i 3 miesiące).
Po roku, w którym każdy oddech powodował gruchotanie, każdy był wywalczony, ale Marunia dzielnie się trzymał, nie narzekał. Był szczęśliwy, że żyje. Był wesoły, radosny, aż miło było popatrzeć...
Łaczyło mnie z nim to "coś"! Coś wyjątkowego. Wzięź szczególna, która rzadko tak silnie splata dwie istoty. Taka sama więź, jaka łączyła mnie z Benjaminkiem (umarł w lutym
Marunia całe życie chodził luzem po moim mieszkaniu. Gruchotanie mówiło mi, gdzie akurat jest. (Jak teraz jest tragicznie cicho, bez niego...!!!!).
Zawołany przybiegał radośnie -kołysząc się na boki, gdy się rozglądał, gdzie jestem.
W ostatnie tygodnie byliśmy razem przez wiekszość czasu (kiedy nie byłam na uczelni).
Uczyłam się - Marunia obok, na łóżku lub na kaloryferze za łóżkiem.
Oglądałam TV - Marunia na moich kolanach.
W nocy Marunia spał na mnie pod kołderką (układ krwionośny już był zmieniony, sine łapki, uszka, ogonek..., więc szukał ciepła). Boże, jak mi teraz źle spać bez niego!!!! Pozostała mi tylko bardzo pogryziona koszula (Maruń podgryzał ją conocnie po troszku -Kołdry nie ruszył!).
Był kochany, grzeczny, pieszczoszek...
Uwielbiałam tak siedzieć na łóżku przed TV i głaskać go, kiedy spał mi na rękach.
Miał takie wyjątkowe, mięciutkie futerko. Dość długie, rzadkie włosy o delikatności aksamitu (Jeszcze nigdy wcześniej nie miałam szczura o takim włosie!). Kiedy tak spał obok mnie zawsze bardzo mnie bolało, że taki jest chory... Słyszałam jego oddech i było mi smutno.
Wiedziałam, że odchodzi, że gaśnie w oczach...
Ale co z tego, że wiedziałam!!!!
Boli mnie tak samo, jakbym nie wiedziała. Umarł. Nie musiałam go usypiać. Wiedział, że nie lubie decydować o życiu i śmierci, więc mi tej decyzji oszczędził. Ja myslałam, że to jeszcze nie teraz, nie sądziłam, że już czas nadszedł... Ale on wiedział. Poprzedniego dnia bardzo długo spał mi na rękach, na kolanach. Odtrącałam go, bo mi przeszkadzał, ale uparcie wracał i się przytulał... Nie przypuszczałam, że to już nasze ostatnie przytulanko...
Strasznie za nim tęsknię. Strasznie mi go brakuje!
Nie mam kogo przytulać siedząc na łóżku... Mam Zurę, Jolkę, Heńka, ale i tak czuję się, jakbym została sama.
W lutym odszedł mój ulubieniec - Benjamin, niedawno Gratka, a teraz Marunia...
Dlaczego? Tak mi smutno, tak źle.
Tak bardzo tęsknię! ...aż fizycznie cos mnie ssie i łzy wyciska...
Chcę mojego Mareczka, mojego gruchoczącego chłopca!!!! Chcę go spowrotem! Co robić, by mi go oddali!?
Pewnie, mam jeszcze inne, ale to nie to samo. Z Maruniem łączyło mnie cos wyjątkowego.
Pewnie, że niedługo pojadę po kolejnego malca z laboratorium, ale to nie będzie Marunia, nie mój Marunia...
Moj Marunia juz nigdy do mnie nie wróci, nie przytuli się, że będzie gruchotał, nie będzie się kołysał na boki rozgladając sie po pokoju...
Przepraszam, że tyle piszę, ale tak mi źle i muszę to komus powiedzieć!