Dzisiaj Bernie, kochany klusek, dwuletni senior, szczur z charakterem, zasnął u mnie pod szyją, potem dostał ostatni zastrzyk. Był moim ulubionym szczurkiem ze wszystkich trzech, jakie miałam. Od miesiąca regularnie byłam z nim u weta, bo najpierw lekkie przeziębienie, które po popisie kretynizmu współlokatorki stało się cięższym przeziębieniem. Leczyłam go antybiotykami, od niedzieli był już na sterydach, ale strasznie osłabiony... leki nie działały, a on, chociaż jadł, widziałam, że się poddał. Jego słodkie czarne oczka straciły cały swój psotny blask, były pełne bólu i niezrozumienia. Dziś już nie walczył. Przepuściłam go za Tęczowy Most... pewnie siedzi teraz ze swoim bratem [przeżył Ernesta o ponad pół roku], iskają się nawzajem i wcinają natkę pietruszki i suszone banany.
Leć, Bączuszku. Zawsze będę wspominać Cię najlepiej, jak wtulałeś się w zgięcie mojego łokcia, podgryzałeś ucho, albo siedziałeś po prostu przy moim boku na kanapie myjąc się albo śpiąc. Tylko Ty pogryzłeś mnie do krwi, i tak strasznie mi żal, że nawet tego już nigdy nie zrobisz... Jutro spoczniesz sobie pod wielkimi, starymi lipami na wsi, tam jest naprawdę pięknie. Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy.
Kocham Cię, maluchu. Zawsze.
![Obrazek](http://img15.imageshack.us/img15/2774/img0025ni.jpg)