Wczorajszy dzień rozpoczął się od przewrotu - ludzka kobieta tym razem została w domu, więc nie dane nam było pospać - wpuściła do klatki tego przeklętego, hałasującego stwora, który kradnie nasze kupy (serio, po co jej nasze KUPY?!). Stwór może przerażeniem nie napawa, ale w jego towarzystwie szczur czuje się mało komfortowo. Wydaje dziwne dźwięki, połyka wszystko na swojej drodze i śmierdzi (nikt mi nie wmówi, że tak śmierdzi sosna!). Próbowaliśmy się ewakuować, ale przy tej duchocie i o tej porze, refleks wyjątkowo zawodzi...
W końcu skończyła, pobuczała jeszcze trochę dookoła i wyszła do kuchni. Dostaliśmy makaron. Grzeczna ludzka kobieta. I pomidora. Pfff...
Jak się uspokoiło, dane nam było jeszcze zmrużyć oko... W półśnie wyłapywałem normalnie, domowe dźwięki, powrót samca do domu, łomot białego pudła z przedpokoju, radio, łażenie ludzi... W pewnym momencie coś się nie zgadzało, w nos uderzył mnie jakiś smród, smród który krzyczy "UCIEKAJ!". Otworzyłem senne oko i ujrzałem BYDLE. Rude bydle, gapiące się na mnie przez pręty. W pierwszym odruchu posłuchałem instynktu i odskoczyłem (No hej! Każdy by się przestraszył, gdyby po przebudzeniu zobaczył DRAPIEŻNIKA z nosem wielkości twojej głowy! Belze to wyskoczył pionowo, o dwie długości, lądując na górnej półce!), ale zaraz się opanowałem. Jestem u SIEBIE do cholery! Nikt mnie nie będzie straszył, na MOIM terytorium, choćby to miał być rottwailer! Przyjąłem pozycję do walki (jak tylko chcę, robię się dwa razy większy. Jak stanę na paznokciach to prawie trzy) i ruszyłem do ataku. Moje szpony już niemal dosięgły tego przeklętego nosa, brakło milimetrów... Bydle odskoczyło przestraszone i zaczęło szczekać. Szczekać! Na mnie! Fuknąłem wściekle i aż mną rzucało ze złości. No chodź! No tylko podejdź ty ruda suko! Bawiliśmy się tak jeszcze chwilę, odchodziłem nieco, prowokując psa do zbliżenia się i dopadałem do krat z żądzą mordu. Brat patrzył na mnie z lekkim politowaniem... Właściwie miał rację, kiedy emocje opadły, zorientowałem się, że ta ruda kulka nie stanowi dla mnie wyzwania. Zgłodniałem. Ignorując piski i skomlenie udałem się na posiłek, zostawiając swojego przeciwnika w całkowitej rozsypce. Wygrałem!
Reszta dnia upłynęła w względnym spokoju, aż do wieczora. Znów poczułem ZAPACH. Coś dziwnego... podnieśliśmy głowy. Coś niepokojącego i jednocześnie kojącego... Szczur? Obcy szczur w moim domu?! Ale jednocześnie... Coś jakby... Jak przez mgłę poczułem uspokajający zapach mamy i rodzeństwa... Niemal słyszałem głosy bawiących się braci... Zaraz, zaraz... Ja NAPRAWDĘ słyszę piski! "Puszczaj! Moje! Pokonałem cię! Berek!". Spojrzeliśmy na siebie skonsternowani. Co jest grane?!
Nasza wyjęła nas i pokazała Obcej (No ba, w końcu jest się czym chwalić!). Połaziłem po niej, zostawiłem kilka znaków przyjaźni, ale bez przekonania, raczej z grzeczności. Nie, nie, ludzie są fajni, naprawdę, ale tym razem całą moją uwagę skupiałem na znalezieniu ŹRÓDŁA. I było tam. W miejscu gdzie nie wolno chodzić (jak patrzą), stała jakaś wieża. Wytężyłem wzrok i dostrzegłem drobne, jasne plamki, poruszające się z dużą prędkością... Dzieci!
Leżeliśmy w klatce, nie wiedząc jak się zachować. Bądź co bądź, to wtargnięcie na teren. Z premedytacją. Ale z drugiej strony... Co one mogą zrobić? Zalizać nas na śmierć? Z rozmyślań wyrwał mnie zbliżający się kształt. To Nasza zbliżyła do prętów jednego z maluchów... Przyjrzałem się mu z bliska. Jakie to malutkie... Jeszcze pachnie noworodkiem. I ma takie głupie uszy... No nie, nie mogę go przegonić. Zauważyłem, że Bezlze zareagował podobnie. "Wujek!" pisnęło maleństwo. No i poległem.
Wyjęła mnie i chwyciła, delikatnie, chociaż pewnie, unieruchamiając mi łapy. To było dość uwłaczające - daj spokój babo, przecież nic im nie zrobię! Trzymała mnie na kolanach. Zapach dzieciarni był oszałamiający - była ich tam cała zgraja! Podeszły bez strachu, dwójkami, trójkami, wąchały mnie i podgryzały po uszach, odskakiwały i znowu podchodziły... Ludzka, najwyraźniej uspokojona moim zachowaniem puściła mnie. Zgraja od razu mnie obsiadła "wujku, wujku!"... Strach było się ruszyć, żeby nie zadeptać, toż one były jakieś dziesięć razy mniejsze ode mnie! Nie pozwolono mi tylko wejść na ich teren, żeby uratować honor i zaznaczyć swój zapach. Ale w sumie nic straconego... One chyba jeszcze nie wiedzą, co to znaczy terytorium...
I taki mieliśmy dzień pełen wrażeń
Maluchy to oczywiście Sardyniątka IHime, która wpadła w ramach akcji "zmiękczanie serca" vol. 1. A Rude Bydle to pierdołowata spanielka koleżanki, którą już kiedyś pogonili
Jestem w szoku, jak w towarzystwie maleństw zachowywali się moi panowie. Tym razem w niczym nie przypominali Diabłów. Traktowały Pchełki z uprzejmym zainteresowaniem, z drugiej strony zresztą podobnie... Ach, łączenie odbyłoby się pewnie szybko...
Potrzebuję ekipy, najlepiej w wieku około 30 lat, w tym kilku samców, żeby przetłumaczyć mojemu mężczyźnie, że bierzemy szczury i kropka! Jak trzeba to ręcznie