Żeby dojść do moich aktualnych pociech, trochę się bardziej rozpiszę.
Zachwyceni tym, jak bardzo towarzyska była Mimi, jak bardzo nas kochała i jak bardzo była do nas przywiązana, padł pomysł, by znów sprowadzić do domu szczurka. Tym razem nawet szczurki, dwa. Znów padło na sklep zoologiczny, ojciec nigdy nie interesował się tym aż tak, żeby bawić się w jakieś adopcje, czy inne tego typu sprawy, więc miejscem do nabycia zwierząt był zoologiczny. A ja byłam za młoda na aż taką dociekliwość w tym temacie. O ile dobrze pamiętam, w domu nie było jeszcze nawet internetu. Wtedy miałam... może ze 14 lat. Nieważne. Od znajomych ojciec dostał wysoką klatkę, 80x50x40. W środku już był domek i 3 piętra. W nasze łapki miały trafić dwie dziewczynki. Małe szaro-białe śliczności zabraliśmy do domu - już od pierwszych godzin ciekawskie istoty pchały się na ręce, chciały się miziać i przytulać, wszystko wyglądało wspaniale. Niestety, po dwóch, czy trzech dniach okazało się, że nasze dziewczynki to w rzeczywistości dwójka chłopców, a że o chłopcach nie było mowy, zostały w sklepie wymienione na dziewczynki. Tym razem były one biało-brązowe. Szybko pożałowałam decyzji ojca, choć on sam nie przyznawał się do naszego błędu. Od samego początku panienki były zajęte tylko sobą, niechętnie z nami przebywały. Żeby wyciągnąć je z klatki trzeba to było robić "na siłę", nie raz odpuszczając przez pogryzione palce. Od czasu do czasu udawało się z nimi w jakiś sposób pobawić, wolały jednak one siebie i klatkę. Kiedy wyjechaliśmy na wakacje, nie zabraliśmy ich ze sobą. Zostały w domu, dokarmiane przez kratki przez babcię. Po naszym powrocie zdziczały jeszcze bardziej. Małe dzikuski których imion nawet nie pamiętam, zostały w domu jako dodatkowy obowiązek, nie towarzyszki życia. Przyszła przeprowadzka, szczury podążyły z nami. W 2008 roku, w weekend majowy do domu przybył kociak,
Pyśka. Malutkie, kochane stworzenie o nieporadnych łapkach. Szczury wciąż żyły sobie swoim życiem, a cała uwaga została skupiona na błękitnookim maleństwie z zezem rozbieżnym.
A tu zdjęcie podczas sprzątania klatki, kiedy maleństwo wpakowało się z ciekawością do środka.
Nie wiem też nawet kiedy odeszły od nas szczury, klatka została wyniesiona, a na pierwszy plan wysunęły się koty. Pyśka okociła się, jeden z kociaków został z nami i dostał imię Edward, mimo że była to kotka. Obie zaginęły. Niedługo po tym na ogrodzie przypałętała się biała, ciężarna kotka. Dostała imię Klara. Jedno z jej małych przygarnęliśmy do siebie, dając jej imię Lilith.
Kiedy ojciec wyjechał za granicę, znów poruszono temat
psa.
No i
udało się! W domu pojawił się
pies, dostając zacne imię
Shiro. Klucha rosła jak na drożdżach, zaprzyjaźniona z kotami. Kiedy odeszła najpierw Klara, potem Lilith, obie potrącone przez samochody, nasz mały słodziak zaczął się nudzić.
W zeszłe wakacje, kiedy byłam w górach, ojciec do domu sprowadził kolejnego kociaka. Małe, napuszone stworzenie, którego reakcją na psa było napuszenie się niczym szczotka do wc. Pocieszne stworzenie. Dostał godne siebie imię,
Rysiek.
Na początku tego roku, wraz z obecną też tutaj Luniastą, zaczęła się rozmowa o szczurach. Luna strasznie napaliła się na szczura, kombinując jak przekonać mamę do tego, by zgodziła się na gryzonia. W tym czasie sama zaczęłam myśleć o tym, czy nie sprawić sobie znów szczura, przypominając sobie jak wspaniałym towarzyszem była Mimi. Luniasta w końcu przygarnęła swoją pociechę, ja wciąż nie byłam pewna.
W końcu przyszedł październik, ja naczytałam się ile wlezie, a każdego dnia zmieniałam zdanie. Tak. Nie. Tak. Nie. Nie wiem. Chcę. Nie. Lepiej nie. A może jednak... Ostatecznie padła spontaniczna decyzja - jak nie dziś, to już nigdy. Tato, pakuj się do samochodu... Tak w naszym domu miała za kilka godzin zawitać mała panienka.