Rano mąż wstaje, pacza, a tam Kluska wyplątała się z mojej genialnej konstrukcji. Pambuk jeden wie, jak tego dokonała, ale jej się udało. Nie dość jej było satysfakcji z wolności, kołnierz poszedł w drzazgi - rozprawiła się z dziadostwem, jak sądzi, raz na zawsze - i minę miała arcyzadowoloną. Cóż... zapakowałam rano pannę razem z Liwcią do towarzystwa do małego transporterka i torby, wzięłam kocyki, ręczniczki, poidła, karmę, gerberek, wafelki i wyżej wymieniony Pambuk wie co jeszcze, w drugą łapę transporter koci i pojechałam do pracy, objuczona jak wielbłąd. W pracy urządziłam koci transporterek, dałam paniom po wafelku, po obwąchaniu otoczenia zasnęły snem kamiennym. Obudziły się raz, podałam gerbera, i przespały do końca pracy

Wróciłam do domu, puściłam Liw z dziewczynami, a Klusce dałam Czarnuśkę do przytulania, niedługo Czarnuś poleci biegać, a dam Tulinkę


Kluszon trochę tam pogmerała po przyjściu do domu, ale widzę, że klejona ranka nie rozłazi się tak jak po wyjęciu szwów, a może to dlatego, że brzuch się nie marszczy tak jak bok
