Guz zaczął rosnąć. Jako, iż jestem osobą, która obskoczyła już chyba pół wetów w mieście, jeśli nie więcej, bo żaden nie odpowiadał moim oczekiwaniom, przytarabaniliśmy się wczoraj znowu do innego i... tam już chyba zostaniemy.
Pani wetka po wstępnych oględzinach powiedziała, że być może jest to powiększony węzeł chłonny, jednak uważa, że do takiego rozmiaru jednak nie byłby w stanie urosnąć, więc bardziej prawdopodobna opcja to tłuszczak. Zapytała nas o zgodę na operację, bo oprócz wiadomego ryzyka związanego z narkozą było ryzyko z niewielkim uszkodzeniem łapki, ponieważ guz był z nią połączony i Helenie po operacji mogła grozić kulawizna. Doszłam do wniosku, że wolę mieć kulawego szczura, niż mutanta, któremu pod łapą urósł drugi szczur. Opcji niewybudzenia się w ogóle do siebie nie dopuszczałam, mimo że Hela we wrześniu skończy 2 lata, a narkoza była iniekcyjna.
Koniec końców operacja została wykonana od ręki, a guz został usunięty skalpelem elektrycznym, więc Hela nie straciła praktycznie kropli krwi. Guza miałam okazję nawet osobiście zobaczyć. Wetka powiedziała, że teraz, kiedy go już wycięła nie jest pewna co do tłuszczaka, ale nie wysyłałyśmy tego na żadne badania, bo byłoby to generowanie niepotrzebnych kosztów, które do dalszego leczenia Heleny nie są potrzebne, bo całe dalsze leczenie, to będzie tylko zdjęcie szwów za 10 dni (chyba muszę zacząć budować krótsze zdania, eh
![Sad :(](./images/smilies/sad.gif)
).
Niecałe 4 godziny od wizyty szczura była już w domu. Trochę śnięta zapewniała mnie, że nic nie piła, powierciła się i w końcu padła, otulona szmatkami, coby jeszcze bardziej nie zmarzła, bo chłodna była. Po paru godzinach wstała, zjadła pół miseczki dyniowego gerberka i znowu się zakopała.
Mimo że ma kilka szwów zostawiłam ją na noc bez ubranka, ani kołnierza, bo wszystkie próby założenia tego spełzły na niczym. Ona była szczęśliwa, a ja przez te szwy na wierzchu co chwila się w nocy budziłam i jej doglądałam. O 4 rano Hela postanowiła wszcząć głośny protest, bo skończyło się żarcie w misce, więc zwaliła wszystkie szmatki i papiery w kąt klatki, zaciągnęła tam spodek z wodą, a miskę po żarciu zaczęła obgryzać. Zabrałam, poinformowałam, że żarcie będzie rano i poprosiłam, żeby się nie tłukła, bo jestem nie do życia. W końcu posłuchała i obie poszłyśmy spać.
![Tongue :P](./images/smilies/tongue.gif)
Maluchy za to w nocy robiły w klatce przemeblowanie, waliły czym się dało, a rano zastałam je w helowym sputniku. Kota nie ma, myszy harcują.
![Tongue :P](./images/smilies/tongue.gif)
Hela niedawno znowu trochę pojadła, ale chyba zaczyna już kręcić nosem na tę dynię. Jak na niecałą dobę po narkozie i zabiegu czuje się bardzo dobrze. Jest już cieplutka i teraz łypie na mnie spod szmatek swoim czujnym okiem.
Moi rodzice się śmieją, że też do weterynarzy zaczną chodzić, bo nie dość, że od ręki wszystko robią, to wet naszego psa po sterylce machnął jej taką bliznę, że śladu nie ma, a moja mama po cesarce ma taką, jakby ktoś ją, cytując mojego ojca, "sierpem operował".
Buba - karta Rossnę to rossmanowska karta, która daje rabat na dziecięce artykuły. W Rossmanach leżą i można ją wziąć za darmo, potem trzeba się zarejestrować na stronie Rossmana, potem wbić kod karty, nakłamać o wymyślonym dziecku (no chyba, że ma się prawdziwe, to kłamać nie trzeba
![Tongue :P](./images/smilies/tongue.gif)
) i ma się zniżkę na artykuły dla dzieci. Na początku jest to 3%, ale jak się regularnie robi zakupy (trzeba kupić coś dla dzieci przynajmniej 6 razy w ciągu 90 dni, czyli 2 razy na miesiąc) to po tych 90 dniach rabat rośnie o 1%.