Ale jak, nawet wiedząc o takim jutrze, decydować tu i teraz o zabraniu jej z pudełka Asłana, gdzie uciekła się schronić i gdzie spragniony drugiego szczura Nuś już ją zdążył przytulić... Kazać robić zastrzyk ?...
Pozwoliłam sobie na nadzieję, na chwilę.
Jednak furosemid nie zmienił nic zasadniczo;(
W środę o 4 rano nakarmiłam ją ile zdołała zjeść – może łyżeczkę sinlacu z lekami, rozstawiłam spodeczków, zabezpieczyłam tapczan – i zostawiłam;( O 21 czekała na szczycie kołdry, zwrócona w stronę okna, niknąca – trwająca.
Spodeczki były prawie nieruszone, ona wygłodniała, ale znów zjadła na raty po odrobinie z palca, daleka od tego aby najeść się do syta;(
Noc była ciężka, sporo przesiedzieliśmy przy oknie...
W czwartek Bożego Ciała walczyła dalej, zdołałam podać jej nowego Nusiowego antybiotyku, bo co innego jeszcze?..
Nawet nie zjadła całej porcji. I znowu noc na uchodzącym tchu, w oczach wielkich, zmęczonych.
W piątek rano była wyczerpana, nawet nie protestowała kiedy zaniosłam ją do klatki. I znów umówiłam się na popłudnie. Jednak po południu Stanza leżała sobie spokojnie w legowisku, ucichły dźwięki wysiłkowe. Zjadła jedną procję jedzonka - z palca, ale bez zająknięcia, po przerwie niecałą drugą. Tak nie było już od dłuższego czasu. Zaświtała we mnie nadzieja, że może jednak tamten antybiotyk... Lekarza, który miał przjechać lada chwila, odwołałam.
Stanza była widocznie wyczerpana, ale po nocy miała prawo - najedzona miała prawo. Wypoczywała.
Niestety;(
Ok. 17 zerwała się do ostatniego biegu, tym razem było gorzej niż zwykle, krew odeszła z uszek, z łapek. Było chłodno, okno uchylone, Stanza kurczowo wczepiona łapkami w oparcie domku, pyszczkiem jeszcze bardziej w uchyłek okna. Wpadała w panikę i przlegała jeszcze bardziej za lekkim poruszeniem kiedy poprawiałam szmatki wokół niej. Duszność nie przechodziła.
Wtedy się poddałam...
Wcześniej tego dnia Felek przyniósł żyjątko - malutkiego nornika - jak rzadko bywa udało się mu je odebrać jeszcze nie poturbowane i wynieść w pole. To były te ostatnie chwile kiedy Stanza dała mi wierzyć, że i ona z tego wyjdzie, i że to znak dla niej...
Nie wierzę w znaki, przeznaczenie, ale w takich chwilach po prostu myśli przepływają, czasami dobrze dać się im zatrzymać na czymś innym niepojętym...
Jak później. Dzień wietrzny, chłodny, ale jeszcze jasny. Stanza znów w bezmiarze powietrza, które już jej nigdy nie wypełni, ale w jakiś inny ożywczy sposób na powrót objęło...
W oddali – sarna z dwoma koźlętami...
![Obrazek](http://i889.photobucket.com/albums/ac94/crrocodillus/crrocodillus003/Stanelek4_zpsdd29e025.jpg)
Stanza.
Szczurek nadzieja odkąd do mnie trafiła z brzuszkiem, rozsypała się bombardziakami ^^ Z dziećmi i siostrą promieniała nieposkromioną agucią młodością i zabawą ! Sama cicha i łagodna, niewychodząca przed szereg, ale jakże silna rodziną, więziami – agucim wielogłowym smokiem, którego zawsze była jednym ze składowych.
Szła przez życie spokojnie, poddając się jego biegowi. Biegowi życia - nie chorób. Tu była siłaczką. Pótora roku temu powstała z dotąd tajemniczej niemocy, ponoć miała guza przysadki, lecz od 9 miesięcy obywała się bez leków przysadkowch. Od tych 9 miesięcy zmagała się z niedoczynnością serca, oddychała dzięki sterydom. Okresowo nikła bardziej i wyłaniała się zwycięska. Zawsze tak samo cicha, skromna^^
Oprócz tych ostatnich dni nie zostawiła mi żalu. Ostatnie dni... może za długie, może zbyt ciężkie.. na pewno;(
ale nawet w nich potrafiła trwać dając nadzieję do ostatniej chwili, że trzcinka pokona wiatr, że duch pokona ciało...
Stanza pokonała.