Wczoraj znowu miałam napad głodu książkowego. Co gorsza, wcale mi się nie poprawiło, mimo dawki literatury...
Wysępiłam od siostry (ta z kolei wysępiła od bilbioteki
)
Ono Doroty Terakowskiej. Przeczytałam "na raz" w jedno popołudnie i następujący po nim wieczór. Mruuu.
Co mogę powiedzieć? Cóż, książka daje potwornie dużo do myślenia, no w każdym razie ja po lekturze pomyślałam sobie o tym i o tamtym... Człowiek
zawsze ma jakiś wybór, to fakt, ale czy tego wyboru dobrze dokona to już inna para kaloszy.
Moja nauczycielka historii jest w ciąży, dzisiaj miałam z nią lekcję. Jak zwykle nas upominała i w pewnym momencie podniosła głos. Ja odruchowo wymamrotałam pod nosem: "nie krzycz, ono słyszy"... Po za tym przez cały dzień starałam się
s ł u c h a ć. Wiecie ile fascynujących dźwięków można usłyszeć jadąc autobusem/idąc do szkoły/stojąc na przystanku?...
No i jednak kasztan.
Zapomniałambym prawie.
Zagierek i
efwupe, znaczy się Złotko. Złotkowej klasy wycieczka do hipermarketu, ba! hipermarket. Wymiana rybek. I jeszcze lipny laptop. Albo coca - cola. Takie drobne smaczki.
Kurcze, ile w tej książce jest prawdy! Momentami całe strony zajmuje opis rodziny tak łudząco podobej do mojej... Nie chodzi mi o to w dosłownym tego znaczeniu (u nas gary nie stoją trzy dni, bo tata porządkolubny jest
), ale jednak czasami podobieństwo uderza... I się niemiło ludziowi robi...
Podsumowując,
Ono jak najbardziej zasługuje na spędzenie tych kilku godzin z książką w łapce. A potem kolejnych kilku na pomyślenie i przemyślenie tego wszystkiego.
Polcecam serdecznie.
Ostatnimi czasy podczytuję również tomik
Myśli nieuczesanych wszystkich Stanisława Jerzego Leca.
Bajka. Cała książka jest zaklejona pomarańczowymi karteczkami, którymi zaznaczam najlepsze (moim skromnym zadniem) cytaty. Postanowiłam, że jak już skończę lekturę, to je sobie wynotuję dla potomności, ale ostanio zaczęłam się zastanawiać, czy nie prościej będzie po prostu kupić sobie własny egzemplarz książki... ;]
Chylę czoło.