W domu ziiimnooo jak diabli...

Dogrzewamy się farelką, ale przy tym co się nam z instalacją podziało, to za długo grzać nie można.

A więc robię termoforki i rozstawiam gdzie się da.

Pannom zrobiłam taki duży, do puszki wsadziłam dwa słoiki z gorącą wodą i zawinęłam to w szmatki.

Jak uwinę się z zamówieniami będę musiała pannom uszyć pare domków, bo wolą je od hamaków.
Kombinuję jak zebrać szybko pieniążki na moje nowe marzenie - Critter Nation 161. Pod koniec miesiąca już powinnam mieć około połowę zebraną, ale ja chcę już.

Tylko tak jakby nie ma od kogo pożyczyć...

Pchełce dziś zastrzyk zrobiłam sama!

Koleżanki przyszły w odwiedziny, zadeklarowały się, że pomogą, więc gdy już wypiłyśmy herbatkę wyjęłam strzykawkę...
Pati, która paliła się do zrobienia zastrzyku (mamie kiedyś robiła, więc umie

) widząc igłę powiedziała, że woli jednak tego nie robić.

Monia miała mi przytrzymać Pchłę, a Pati kontrolować czy nic nie robię źle... Ale Monika również przerażona jakże wielką igłą (taa, półtora centymetra

) uciekła na drugi koniec pokoju.Więc wzięłam Pchełcię w ręczniczek, strzykawa w łapę i z drżącymi rękami zabieram się za wbicie igiełki. W końcu skoro mam być weterynarzem muszę się kiedyś nauczyć, nie?

Udało się, wbiłam, ale zaraz, czy aby na pewno? Żadnego pisku, Pchelinka nawet się nie poruszyła!

Dałam trzy kreseczki leku i wyjęłam igłę. Pchełcię poczęstowałam dropsem, wymasowałam i wycałowałam.

Moje kochane, grzeczne maleństwo.
Także kolejne doświadczenie mam juz za sobą.

Pchełcia jest wesolutka, nic po niej nie widać żeby była chora.

Tylko to chrobotanio-chrumko-kwikanie... Ale przejdzie szybciutko na pewno!
