Czy ktoś mógłby wywalić post powyżej? Wysłałam go nie tam, gdzie powinnam...
Wróćmy jednak do tematu Fredryczka i Bandytki. Na początek coś miłego - nowe fotki.

Zrobione przypadkowo, po prostu ktoś zostawił aparat w kuchni i zgarnęłam go do siebie do pokoju, kiedy szłam z kolacją dla ogonów. Fredryk i Bandusia żyją w zgodzie i harmonii, aż miło na nich popatrzeć. Fredryczek oczywiście przejął dowództwo (to urodzony władca w końcu

) i czasami można go przyłapać, jak iska rozpłaszczoną, całkiem nieruchomą i wyglądającą jak nieżywą Bandytkę. Prześmiesznie wtedy wyglądają. Zapewniam, że nikomu krzywda się nie dzieje.

Cudne gryzonie w oczekiwaniu na kolację. Zdjęcie z iskaniem niestety wyszło nieostre...

A to z dedykacją dla naszych wiernych czytelników...
Z mniej przyjemnych rzeczy - choroba bandytki zdaje się postępować. Przedwczoraj byłyśmy u weterynarza, bo podawanie dwa razy dziennie furosemidu nie przynosi oczekiwanych efektów. Mała wciąż dziwnie rzęzi przy oddychaniu. Niby jest aktywna, ma dobry apetyt i wygląda na zadowoloną z życia, ale od poprzedniej wizyty (czyli w ciągu 8 dni) schudła 21 g - do równo 300. Dostała deksametazon, to jedyne, co tutejsi weci mogą dla niej zrobić. Jutro dzwonię do naszej pani kardiolog, może ona coś poradzi. Bardzo chciałabym wyjechać w tę niedzielę na tydzień nad morze (czekam na to już od 3 lat, przygotowania idą pełną parą i naprawdę liczę, że się uda), ale jeśli stan Bandusi się pogorszy, będę musiała zostać. Jeśli jednak wszystko będzie OK, mała zostanie pod opieką mojego brata - będziemy w stałym kontakcie i gdyby działo się coś niepokojącego, wsiądę w pociąg i wrócę do niej. W ten sposób powinno udać mi się ukraść dla siebie chociaż kilka dni.
