Mokka śpi w hamaku, a mnie czeka dziś chyba nocne czuwanie przy klatce

Ciekawe, ile wytrzymam, zważywszy, że ledwo żyję po całym tygodniu i ostatnich emocjach.
Pani wet (bo dziś była pani, nie 'nasz' wet, ale dowolnego zwierzaka każdy wet powinien umieć zeszyć, tak czy nie

) zastosowała radykalne rozwiązanie - przyszyła gazik zasłaniający ranę pooperacyjną do skóry, za pomocą trzech szwów, też w znieczuleniu, bo szczura zaczęła na nowo interesować się świeżymi szwami tuż po zakończeniu szycia. Stosujemy też metodę 'na zmęczenie' - ponieważ szczura w klatce się nudzi, a z nudów, jak się okazuje, robi głupoty, ma drzwiczki otwarte i wyłazi, kiedy chce. Biegać niespecjalnie ma siłę, pochodzi chwilę, kładzie się i przysypia, ale przynajmniej nie wpada na głupie pomysły dogryzania się do własnej otrzewnej...
Żeby zająć jej pysio czymś innym, niż gryzieniem szwów, zaopatrzyliśmy też szczurę w ulubione jedzonko, ma w klatce kaszkę, nutridrinka, trochę suchej karmy, owszem, od czasu do czasu skubnie, ale bez rewelacji.
Było też piętnastominutowe kazanie w wykonaniu pańci, odwołujące się do szczurzej inteligencji, rozsądku i konieczności dawania reszcie dobrego przykładu... [Mokka wyglądała, jakby owszem, słuchała]
Uprzedzając ewentualne pytania: kołnierz pooperacyjny zdał się oczywiście psu na budę, Mokka zsunęła go w parę sekund.
No to... dobranoc...