
Od początku.
Szczurzyny pojawiły się w naszym małym mieszkanku z początkiem października. Wyznam, że mój był to pomysł. Kilka miesięcy wcześniej odszedł nasz świniak morski i dom bez zwierzaków wydawał mi się okropnie zimny i pusty - i nikt mnie nie witał w kuchni, kiedy bladym świtem wstawałam do pracy i w pośpiechu jadłam śniadanie... Narzeczony szybko dał się przekonać, nawet do dwóch, bo lubi gryzonie.
Mokka i Frappa są z zoologa. (Tak, wiem, nie powinnam była, teraz po przeprawach z Frappą i wszystkich historiach o zaciążonych samiczkach itd. już w życiu bym nie wzięła szczurów z zoologa...) Mokka po otwarciu klatki w zasadzie wybrała się sama


Po powrocie ze szczurami do domu zgodnie z zasadami wyczytanymi na forum, które od początku traktowałam jak coś w rodzaju wyroczni (potem oczywiście życie zweryfikowało masę podanych tu informacji, wiecie, jak to jest


Mokka, jako że ma naturę eksploratora, od początku poczuła się u nas jak u siebie, w zasadzie oswajanie trwało bardzo krótko i już po tygodniu biegała po mieszkaniu. Zupełnie inaczej Frappe, zastrachane maleństwo, właściwie bez przerwy śpiące w kącie klatki. Z tą było trudniej. Codziennie, konsekwentnie, wyciągałam ją mimo protestów z klatki i chowałam pod ubraniem. Na lecące wtedy w ilościach hurtowych kupki nie zwracałam uwagi. Kiedy trzymało się ją na rękach, czuło się pod palcami jej wszystkie kosteczki. I to nieustanne kichanie. Szczerze mówiąc, już zaczęłam myśleć, że niestety długo się u mnie nie uchowa

...mała zaczęła pokrywać się ślicznym gęstym futerkiem, zmieniła się nie do poznania w ładniutkiego huskolca. Zaczęła sama wychodzić z klatki, przestała kupkać bez opamiętania, kiedy brałam ją na ręce. I wreszcie okazało się znienacka, że reaguje na imię! Katar też gdzieś zniknął


I parę zdjęć:





Ciąg dalszy nastąpi.