![Wink ;)](./images/smilies/wink.gif)
Zaczęło się, kiedy miałam...7 lat? Albo i mniej. W mieście co roku organizowali pokazy zwierząt na hali sportowej. Były myszki, chomiki, papużki, patyczaki, żółwie, a nawet pająki i węże. Świetnie je pamiętam, bo były to moje ulubione pokazy. W zasadzie te dni były dla mnie jak święta
![Cheesy :D](./images/smilies/cheesy.gif)
Pewnego razu udało mi się uprosić mamę o myszkę :hihi: Ponieważ sama je kiedyś miała, zgodziła się bez wiekszych problemów. Myszka dostała imię Śnieżka i zamieszkała w terrarium. Kiedy zdechła strasznie płakałam i wymogłam na mamie obietnicę, że dostanę kolejną :twisted:
Chciałam mieć małe, ale pomimo trzymania razem parek, coś się z tym nie udawało :drap: . Nie krzyczcie proszę, byłam po prostu rozkochana w mysich maluchach, a i mała jeszcze...
W 2002 roku przywiozłam ze Szczecina samczyka myszki... Pierwszy raz widziałam takie łaciate krówki, więc nie mogłam się powstrzymać. Miała to być najpierw samiczka, ale kiedy wsadziłam rękę do klatki, to maluch podbiegł i się na mnie wdrapał,więc... To było przeznaczenie :hihi: Nazwałam go Neo... Jako towarzyszkę dokupiłam mu samiczkę Śnieżkę i...no cóż, te myszki nie miały problemów z płodnością. Był 1 miot, 2, 3, a potem... Mama krzyknęła: "DOSYĆ!" Oczywiście małe zwierzaki porozdzielane płciami po 2 klatkach, ale...no, sporo ich było. Znajomi nie chcieli już ze mną rozmawiać, bo zostałam mysim dilerem :jezor2: Wepchnęłam je chyba wszystkim z klasy :hihi:
Moje myszki
![Smiley :)](./images/smilies/smiley.gif)
Te dwie u góry po lewej to mamusia i tatuś, a reszta - ich prześliczne potomstwo.
Pod koniec roku szkolnego w 2004 mój ukochany Neo zachorował. Musiałam go uśpić. Tydzień po powrocie do weterynarza resztę myszek (zostały mi tylko 4) odałam koleżance z klasy, zmuszona przez rodziców. Ryczałam jak głupia. Poszliśmy "obejrzeć" zwierzaki w zoologiku i do domu wróciłam z 2 szczurami :twisted:
Wbrew obawom taty ("jak coś zrobią psu, to je spuszczę w toalecie!!!!"), zaprzyjaźniły się z moją suczką, Sabą.
Oblężona przez szczury Saba
Śniegu był płochliwy, nieufny. Miał być szczurem mojej siostry, ale ona miała go totalnie w...nosie :evil: Zresztą-nieważne, i tak bym jej nie dała go męczyć (jest ode mnie młodsza 7 lat). Nie lubił wychodzic z klatki, bał się hałasu, zapachu obcych. W sumie obcy byli dla niego wszyscy oprócz mnie i mojego taty. Moja mama się go bała, moja siostra praktycznie nie podchodziła do klatki). Powtarzałam wtedy, że go nie lubię... Heh, czysta hipokryzja. Kochałam go, i to bardzo. Niestety, uświadomiłam to sobie dopiero, kiedy zachorował. W sumie to był szczur-nieszczęście. Kiedy miał rok zatruł się truskawką (którą poczęstowała zwierzaki moja mama, kiedy wyzdrowiał tata śmiał się, że to był zamach :roll: ), potem dostał kataru (mama wietrzyła w pokoju), parę miesięcy później zakrztusił się jakąś pestką i ledwo go uratowałam... Ech, ten to miał pecha.
Neo-przeciwieństwo Śnieżka. Tuptacz, wąchacz, biegacz. Łagodny jak baranek, ciekawski, wesoły. Ulubieniec całej rodziny. Nawet pies wolał Nea od Śnieżka (bo Śnieżek dziabnął Sabę w nos, kiedy go wąchała pod ogonem :hyhy: ).
Klatkę miały niewielką, zauważyłam to dopiero, kiedy zaczęłam pojawiać się na tym forum :-( Niestety, Śnieżek nie dożył kupna kolejnej... Nagle zaczął chorować... Zapalenie płuc-rodzice zmniejszyli temperaturę w domu. Tylko 3 stopnie. Tylko, a dla niego, aż. Przyznali mi się dopiero miesiąc temu... Ech. Chorował długo, ciągle biegałam z nim na zastrzyki, praktycznie co 2 dni. Miałam straszną chandrę, pogorszyły mi się trochę oceny, ale pomimo wysiłku, jaki wkładałam w przywrócenie go do zdrowia, straciłam go. Zdechł na ręczniczku, na moich rękach, 7 kwietnia tego roku. Tak strasznie płakałam. Mój tata gdzieś go zakopał, bo ja nie byłam w stanie. Do dzisiaj mam straszne wyrzuty sumienia, że nie wiem nawet, gdzie leży... Ale wtedy nie potrafiłam się nawet ruszyć. Trzymałam Noska na rękach i wtulałam policzek w jego bok... Ech...
Kiedy Śnieżek odszedł, Neo długo nie mógł się przyzwyczaić do bycia samemu. Chciałam go połączyć z samiczką, Niunią, którą dostałam od koleżanki, ale żaden weterynarz nie chciał się podjąć kastracji żadnego z nich... Po prostu były za stare. Niunia odeszła zresztą niedługo potem, 16 czerwca. Uśpiłam ją, bo nie mogłam znieść obserwowania, jak zżera ją powracający nowotwór, jak z dnia na dzień chudnie i przestaje się ruszać. Wbrew temu, co na początku sądziłam, nie załuję tej decyzji.
Czasem śni mi się Śnieżek, dręczą mnie wyrzuty sumienia... Mogłam zauważyć wcześniej, że coś jest nie tak, mogłam go zanieść do innego lekarza (podczas jednego z zastrzyków uszkodzono mu nerw i stracił władzę w tylknych łapkach), mogłam...
Ale nie śniła mi się jeszcze Niunia. Wspominam ją ciepło i wierzę, że tam gdzie jest teraz, jest jej lepiej-bez bólu i cierpienia.
Ach, koniec, koniec opowiadania o śmierci... Znowu się rozpłakałam :evil:
W każdym badź razie chciałam dokupić Noskowi towarzysza, nawet konkretnego ( :hihi:) ale zrozumiałam, że już za późno, jest zbyt stary-2,5 roku. Poswięcam mu znacznie więcej czasu, daję ulubione smakołyki... Wiem, że nie zastąpię mu innego szczurka, ale staram się, żeby nie był samotny. I ciągle nawiedza mnie myśl, że w każdej chwili może umrzeć. Dostałam chyba obsesji na jego punkcie...
A co do towarzysza, którego miałam mu kupić... Czarny samczyk z białymi skarpetkami, koniuszkiem ogonka i słodkim znaczeniem w stylu potrójnego Irish`a. Mieszkał w klatce dla myszek z 5 braci :evil: Nie mogłam tego tak zostawić, więc... Gadałam o nim koleżankom z taką pasją, że jedna z nich poszła ze mną do sklepu zooloicznego, żeby obejrzeć to cudo :hyhy: Kiedy zobaczyła zwierzaka oświadczyła: "Fantastyczny! Kaśka, przechowałabyś mi go przez wakacje, dopóki nie wrócę?" Nie czekając na odpowiedź kupiła zwierzaka i zaczęłyśmu wymyslać mu imiona. Seth jej odpowiadało. No i tak maluch znalazł się u mnie...
Jest przepiękny i...eee...nadpobudliwy. Na początku bronił klatki gryząc palce, ale stwierdziłam, ze tak być nie może. Wsadziłam łapę na bezczelnego i trzymałam ją tam z godzinę. W końcu dał sobie spokój. Została jeszcze kwestia łapania zębami za palec wpychany przez szczebelki. Seth musiał znosić moje paluchy wciskane do klatki kilka razy dziennie i...Alleluja! Już nie gryzie :thumbleft: Jest płochliwy, ale bardzo tęskni za towarzystwem. Kiedy widzi Nea aż podskakuje z radości. Wypuszczałam je kilka razy ze sobą i muszę powiedzieć, że Neo to anioł
![Wink ;)](./images/smilies/wink.gif)
Wczoraj, jak codzień wieczorem, wzięłam Setha na ramię i poszłam do pokoju oglądać telewizję. Kiedy się znudził bieganiem ( :shock: ), położył mi się na ręce, opierając mordkę na kciuku. Yeee!!! Zwycięstwo :hyhy: Już nawet wchodzi mi na rękę, kiedy ją wkładam do klatki... Tylko pojawił się inny problem...obawiam się, że już go kumpeli nie oddam :roll:
Jutro mu porobię fotki i się pochwalę... Ma ciekawe znaczenie na brzuszku :hihi:
Zanudziłam Was?
Jeśli tak, to przepraszam, jeśli nie-dziękuję za cierpliwość. Moi znajomi na opowieści o szczurach pukają się w czoło :drap: Po prostu musiałam się wygadać :hyhy: