
zaczne od siebie... sytuacja miedzy mna a dzikusami wyglada nastepujaco: male sa bardziej zainteresowane soba nawzajem niz mna... :> kiedy biegaja po klatce, a ja wchodze do pokoju, od razu czmychaja do swojej kryjowki pod hamaczkiem (nie wpadly jeszcze na to, ze zazwyczaj spi sie _na_ hamaczku)... jesli maja ochote, po chwili zlaza na dol i obwachuja mnie ciekawsko, zapewne w poszukiwaniu jedzenia (zdaje sie, ze to jeszcze nawyk ze sklepu)... oczywiscie kazdy gwaltownijszy ruch powoduje ich sploszenie - czarny ucieka na poleczke i stamtad obserwuje sytuacje, bezowy zmyka co sil w lapkach do kryjowki... czarny zrobil sie odwazniejszy i kiedy siedze przy klatce czesto chodzi po mojej rece, czasem nawet ostroznie wlazi mi na ramie... moich dloni jeszcze do konca nie akceptuja... pozwalaja sie dotykac, choc raczej nie sprawia im to przyjemnosci... nie lubia, jak bierze sie ich na rece... kiedy wlaza mi pod sweter, staja sie naprawde slodcy...


diably wciaz boja sie mnie troche... nie wychadza z ukrycia, kiedy probuje zwabic je na zewnatrz dlonia lekko skrobiac o poleczke (wychylaja sie tylko i obwachuja moje place w nadziei, ze cos smacznego im przynioslam)... chce sie tylko upewnic - mam szanse w dosc szybkim czasie zdobyc ich zaufanie? i wlasciwie jak? mowi sie o konskwencji, o spokojnych ruchach, ble, ble, ble... a jak dokladnie? kiedy biore je na kolana, one od razu chowaja sie pod sweter, a tam albo zasypiaja, albo ze soba walcza... przy klatce mam warowac godzinami? a da to cos? moze jakies inne magiczne sposoby znacie? z wanna nie dziala, bo jak zwykle wciskaja mi sie pod ubranie i tam juz siedza...