Inka...
: śr lis 29, 2006 9:43 pm
Juz minielo 16 dni od kiedy jej nie ma u mnie w domu i własnie dopiero teraz moge o tym pisac. Znaczaco pomogły mi w pogodzeniu sie ze smiercia Inki moje nowe młode pociechy... Gdyby nie moi mali chłopcy, pewnie o wiele dluzej dochodziłabym do siebie.
Gdyby nie karygodna pomyłka weterynarza, byc moze pozyłaby dluzej... Ten niedouczony wet "zdiagnozował" u niej ropniak, tymczasem był to (wtedy jeszcze niewielki) guz... Kiedy dowiedzielismy sie prawdy było juz za pozno na operacje... szczurasek do młodzikow nie nalezał, do tego bardzo schudła.. i wtedy postanowilismy ze bedzie zyła dopoki tylko sie da, z tym co lubila najbardziej...
W koncu, w ten, jej ostatni poniedzialek, gdy pozno wrocilam do domu, zastalam ja lezaca w klatce i wydajaca charczace dzwieki... To bylo straszne... Takie bezwladne ciałko... Ciałko mojej przyjaciólki, ktora kochalam całym sercem i w zaden sposo nie moglam jej wtedy pomoc... Jedyne co mogłam zrobic, to pokazac, ze dalej jestem przy niej, ze jej nie zostawie. Wziełam Ineczke na kolana i plakałam po cichu, zeby dodatkowo jej nie denerwowac... czekałam na transport do weta na uspienie... Ta mysl jest najgorsza... ze za chwile trzeba bedzie zdecydowac o smierci zwierzaka, ale lepsze to niz pozwolic mu umierac w meczarniach.. Tak własnie umierac. Inka dla mnie nie zdechla.. ona odeszła i nigdy jej nie zapomne. Opusciła mnie o 16,45 w ten feralny poniedziałek 13...
Nawet teraz gdy o tym pisze łzy spadaja na klawiature...
Juz nie wierze w pechowe piatki 13
Gdyby nie karygodna pomyłka weterynarza, byc moze pozyłaby dluzej... Ten niedouczony wet "zdiagnozował" u niej ropniak, tymczasem był to (wtedy jeszcze niewielki) guz... Kiedy dowiedzielismy sie prawdy było juz za pozno na operacje... szczurasek do młodzikow nie nalezał, do tego bardzo schudła.. i wtedy postanowilismy ze bedzie zyła dopoki tylko sie da, z tym co lubila najbardziej...
W koncu, w ten, jej ostatni poniedzialek, gdy pozno wrocilam do domu, zastalam ja lezaca w klatce i wydajaca charczace dzwieki... To bylo straszne... Takie bezwladne ciałko... Ciałko mojej przyjaciólki, ktora kochalam całym sercem i w zaden sposo nie moglam jej wtedy pomoc... Jedyne co mogłam zrobic, to pokazac, ze dalej jestem przy niej, ze jej nie zostawie. Wziełam Ineczke na kolana i plakałam po cichu, zeby dodatkowo jej nie denerwowac... czekałam na transport do weta na uspienie... Ta mysl jest najgorsza... ze za chwile trzeba bedzie zdecydowac o smierci zwierzaka, ale lepsze to niz pozwolic mu umierac w meczarniach.. Tak własnie umierac. Inka dla mnie nie zdechla.. ona odeszła i nigdy jej nie zapomne. Opusciła mnie o 16,45 w ten feralny poniedziałek 13...
Nawet teraz gdy o tym pisze łzy spadaja na klawiature...
Juz nie wierze w pechowe piatki 13