
Byl calkiem zdrowy... choroba dopadla nagle... myslalam ze to tylko pasozyty jak u jego szczurzego kolegi ... ale to juz byl poczatek choroby, ktorej nienawidze... rak... napuchniety brzuszek, cztery guzy... conajmniej... weterynarz nie sugerowal operacji .... przy takiej ilosci nie ma to sensu ... Qubolek slabl i slabl... mniej jadl i pil ... guzy rosly ... zrobil sie strasznie chudziutki, same kosci i skora,i tylko wielkie guzy wystajace z brzuszka... krewka z oczka... zaczal coraz wiecej spac i mniej sie ruszac ... pod koniec mial juz ciagla wodna biegunke .... zostawial po sobie kaluze ... zasypial mi na rekach, kolanach .... ale widzialam jaka mu przyjemnosc sprawiaja pieszczoty, glaskanie ... poczucie ze ma cieplo i ze dbam o niego... w weekend zaczelam myslec o uspieniu Qubusia ... co to za zycie ... taka wegetacja ... :-( ... w poniedzialek wrocilam z pracy ... siedzial w rogu klatki ... w kaluzy swojej biegunki ... wyszedl do mnie .... polozyl sie przy kolanach i zasnal ... stwierdzilam ze tego nie wytrzymam dluzej ... mysle ze sie meczyl ... plakalam, glaskalam, plakalam ... Marcin przygotowal transporterek, wyscielil, pocalowalam Qubusia i poszli ... w ostatnia wspolna podroz ... Qubus sie bal ... stal na lapkach w transporterku i patrzal .... poszli ... byla 17.04. ... siedzialam na krzesle .... o 17.30 sie rozplakalam ... o 17.50 wrocil Marcin ... poszedl do lazienki .... schowal cialko Qubusia do jego skarpetki, ktora mial jak byl malutki w klatce... wlozyl do pudeleczka - trumienki i polozyl na balkonie ... dzis bedzie pogrzeb .... :-(
Smutno mi ... kochalam Go bardzo ... i juz zadnego szczurka tak nie pokocham ... on byl taki dobry .. kochany ... Ten Pierwszy ... rozumiecie ... i troche mam zal ... ze tak zadecydowalam o dniu jego smierci ... kochani znajomi tlumacza, ze dobrze zrobilam, ze juz sie nie meczy, ze bez sensu bylo czekac az nie bedzie mogl sie nawet ruszac i ze dobrze mu teraz i odpoczywa sobie z innymi szczurzymi aniolkami ... ale i tak ... smutno i zal ... Marcin opowiadal, ze Qubus w ostatnich chwilach chcial sie schowac mu do kurtki ... ale jednak dostal zastrzyk ... zasypial mu na rekach, glaskany i kochany ... buuuuu..
Za jakis czas spojrze na to obiektywnie... i stwierdze ze dobrze zrobilam... na razie - nie wiem sama.... Pozostaly mi wspaniale wspomnienia ... i bede miala je w sercu do konca zycia ...