Kasia
: ndz sty 25, 2004 4:17 pm
Była zawsze najsłabszą szczurzynką, poznałam ją kiedy jeszcze sama nie wiedziała, że jest, była córką wspaniałej Fibi, której umaszczenie przypominało łatki krowie... taka śliczna mama i piękne dzieci. Dzieci były różne. Matka łaciata, ojciec błękitny, 18 młodych z czego przeżyło tylko 16 w tym 2 czarne, 3 błękitne i 11 albinosów, połowa chłopców i połowa dziewczynek. 1 czarna dziewczynka, 2 błękitne, 5 albinosek... najsłabsze były dwa czarne - poraz pierwszy trzym,ałam je na rękach, gdy te skończyły 2 dni, takie śliczne różowe glizdeczki - bałam się je wziąc ale koleżanka żartowała, że im szybciej wezmę - tym szybciej się do mnie przyzwyczają - oczywiście były przez pełne 5 tygodni z mamą ale ja gościem w domu koleżanki (gdzie mieszkała trównież Fibi) byłam częstym. Czarne szczurzątka były nasłabsz i najmniejsze, pamiętam jak odrywałyśmy co większe szczurzaki i przystawiałyśmy matce do cycucha czarnulki, by te przeżyły i tak to sobie tłumaczę : dostałam prezent od losu...
Kasia i jej brat (dwa czarnulki) przeżyły rodziców i całą resztę rodzeństwa, były słabe fizycznie ale miały nietypowe charaktery, anielsko spokojne, wiecznie w chmurach, cierpliwe dla innych szczurów. Fakt - mało w Kasi było tolerancji - tolerowała jedynie mnie i Marcina - aż mnie i Marcina - dlatego pod koniec mieszkała sama ... w pokoju, nie znosiła klatki, chciała wolności i jej dostała.
Kiedy pojawił się guz wpadłam w panikę, że to nie może być tak, że to niesprawiedliwe - byłyśmy z Kasią u weta - ten dał nam nadzieję. Najpierw kuracja sterydami i antybiotykami, we wtorek mieliśmy zrobić rozmaz z tkanki guza i rozpocząć leczenie lekami homeopatycznymi, żeby zobaczyć, czy rak się cofnie. Nie zdążyliśmy.
Dziś rano Kasia leżała w transporterku, gdzie weszła na noc... zdziwiona byłam, że nawet nie ruszyła se4rka (ulubionego przysmaku) który podsunął jej Marcin pod sam nochalek, włożyłam więc rękę do małej klateczki a Ona... złapała się mnie kurczowo gibiąc na boki... spanikowałam =- wziełam na ręce, tylne łapki podkurczone, sine ale nie bezwładne. Pomyślałam - paraliż, zapadnięcie żołądka... oznaki końca. Ona to czuła. Leżała obok mnie, za wszelką cenę próbowała spaść skąd najwyżej, może w naturze, jeśli stado ich nie zagryzie tak właśnie powodują przyspieszenie odejścia? Zuza też tak robiła (jej siostra), Jasia nie miała sił, za szybko słabła.
Około godziny 12 byłam tak wycieńczona i Kasia wycieńczona - Marcin zapropoował, żeby ją położyć tam, gdzie zrobiła sobie gniazdo - w szafce... na starych gazetach, podwędzonych cichaczem skarpetkach... zaginionych listach poleconych i co tam jeszcze można sobie wyobrazić - chyba czuł, że Kasia nie chce odejść przy nas. Położył ją, przekręciła się pyszczkiem w stronę wyjścia, podłożyła sobie łapki pod główkę i zasnęła... Coraz spokojniej oddychala - ja nie wytrzymałam - zasnęłam... byłam zmordowana. Obudził mnie Marcin - nie musiał nic mówić, to się czuło w powietrzu. Jeszcze ciepłe ale już bezwładne ciałko Kasi owineliśmy w ciepłe ręczniczki kuchenne i włożyliśmy do ładnego pudełka, owineliśmy workiem foliowym. Mamy nadzieję, że te ręczniczki chociaż po części ogrzeją Jej ciałko tak bezwładnie spoczywające teraz na balkonie czekające na pochowanie w Ziemii... Mam nadzieję, że ta papka z cukru chociaż troszkę osłodzi jej podróż do Szczurzego Serowego Raju.
Jeszcze to do mnie chyba do końca nie dotarło, do Marcina też... Będzie nam brakować tego małego cichego (ale jednak) rozbójnika.
Kasia i jej brat (dwa czarnulki) przeżyły rodziców i całą resztę rodzeństwa, były słabe fizycznie ale miały nietypowe charaktery, anielsko spokojne, wiecznie w chmurach, cierpliwe dla innych szczurów. Fakt - mało w Kasi było tolerancji - tolerowała jedynie mnie i Marcina - aż mnie i Marcina - dlatego pod koniec mieszkała sama ... w pokoju, nie znosiła klatki, chciała wolności i jej dostała.
Kiedy pojawił się guz wpadłam w panikę, że to nie może być tak, że to niesprawiedliwe - byłyśmy z Kasią u weta - ten dał nam nadzieję. Najpierw kuracja sterydami i antybiotykami, we wtorek mieliśmy zrobić rozmaz z tkanki guza i rozpocząć leczenie lekami homeopatycznymi, żeby zobaczyć, czy rak się cofnie. Nie zdążyliśmy.
Dziś rano Kasia leżała w transporterku, gdzie weszła na noc... zdziwiona byłam, że nawet nie ruszyła se4rka (ulubionego przysmaku) który podsunął jej Marcin pod sam nochalek, włożyłam więc rękę do małej klateczki a Ona... złapała się mnie kurczowo gibiąc na boki... spanikowałam =- wziełam na ręce, tylne łapki podkurczone, sine ale nie bezwładne. Pomyślałam - paraliż, zapadnięcie żołądka... oznaki końca. Ona to czuła. Leżała obok mnie, za wszelką cenę próbowała spaść skąd najwyżej, może w naturze, jeśli stado ich nie zagryzie tak właśnie powodują przyspieszenie odejścia? Zuza też tak robiła (jej siostra), Jasia nie miała sił, za szybko słabła.
Około godziny 12 byłam tak wycieńczona i Kasia wycieńczona - Marcin zapropoował, żeby ją położyć tam, gdzie zrobiła sobie gniazdo - w szafce... na starych gazetach, podwędzonych cichaczem skarpetkach... zaginionych listach poleconych i co tam jeszcze można sobie wyobrazić - chyba czuł, że Kasia nie chce odejść przy nas. Położył ją, przekręciła się pyszczkiem w stronę wyjścia, podłożyła sobie łapki pod główkę i zasnęła... Coraz spokojniej oddychala - ja nie wytrzymałam - zasnęłam... byłam zmordowana. Obudził mnie Marcin - nie musiał nic mówić, to się czuło w powietrzu. Jeszcze ciepłe ale już bezwładne ciałko Kasi owineliśmy w ciepłe ręczniczki kuchenne i włożyliśmy do ładnego pudełka, owineliśmy workiem foliowym. Mamy nadzieję, że te ręczniczki chociaż po części ogrzeją Jej ciałko tak bezwładnie spoczywające teraz na balkonie czekające na pochowanie w Ziemii... Mam nadzieję, że ta papka z cukru chociaż troszkę osłodzi jej podróż do Szczurzego Serowego Raju.
Jeszcze to do mnie chyba do końca nie dotarło, do Marcina też... Będzie nam brakować tego małego cichego (ale jednak) rozbójnika.