opowiem o swojej przygodzie z dzikim szczurkiem, jednocześnie proszę o zrozumienie i pomoc …
Pięknego niedzielnego popołudnia 23 sierpnia siedziałam z mama na ogrodzie Mojej mamy pies bawił się jakaś dziwną „kuleczką”. Okazało się że to maleńki szczurek, jeszcze ślepy, ośliniony i zimny. Szybko owinęłam go w szmatkę i delikatnie podsuszyłam suszarką, myślałam ze on umiera, że to ostatnie jego minuty, Szybko umieściłam go w cieplutkiej wełnianej skarpetce. Poczytałam na forum co takim maluchom można dać jeść.
Kupiłam mleko dla niemowląt takie w proszku i karmiłam go strzykawka co godzinę a szczurasek chętnie jadł. Wszyscy mówili mi „on nie przeżyje tej nocy po co się męczysz, wariatka z ciebie” Ale ja jak na niego patrzyłam takiego maleńkiego jak zwijał się w kłębuszek na moim reku chciałam być przy nim w ostatnich godzinach jego życia mając wciąż nadzieje, że dożyje poranka. W nocy karmiłam go co dwie godziny, przeżył noc i kolejne dni…Jak się doczytałam to jak go znalazłam miał ok. 10 dni a po czterech kolejnych otworzył oczka

Proszę o kontakt jak by ktoś chciał zaopiekować się maleńkim Bobeczkiem bo tak ma na imie;) Mam nadzieje że mi pomożecie i zrozumiecie że kocham tego ogoneczka ale u mnie nie będzie szczęśliwy.